Robert M. Rynkowski, Pogodniej o wierze, „Znak” 561 (2002) nr 2, s. 140–146.
Książki o tematyce religijnej, które czyta się jak dobry kryminał, należą do rzadkości, ale się zdarzają. Świadczy o tym praca jezuickiego teologa ks. Dariusza Kowalczyka. Napisana lekkim, żywym, komunikatywnym językiem, skłania czytelnika do refleksji nad wiarą, a czasem… może wręcz szokować. Co warto dodać, autor dokonuje tu zabiegu rzadko stosowanego przez polskich teologów. Stara się bowiem zaintrygować czytelnika tytułami niektórych rozdziałów i podrozdziałów (Dlaczego święty Augustyn nigdy się nie spowiadał?, Wniebowstąpienie Jezusa: święto „materialistów”, Czy mój dziadek był postacią historyczną?, Jezus „korpuskularno-falowy” itp.). I trzeba przyznać, że najczęściej mu się to udaje.
Od początku każdego z dwunastu rozdziału Kowalczyk zaprasza czytelnika do wspólnego myślenia. Czasem czyni to, stawiając pytania o znaczenie codziennych doświadczeń, na przykład: Co oznacza słowo „Bóg” wypowiadane tak często, a z tak małym zrozumieniem? Co Kościół chce powiedzieć, gdy zaprasza do liturgicznego przeżycia wniebowstąpienia? Czy ktoś nieznający chrześcijaństwa, odbywając spacer po cmentarzu i odczytując na nagrobkach napisy w rodzaju: „Pokój jego duszy”, nie mógłby pomyśleć, że chrześcijaństwo uważa materię i ciało za coś niegodnego człowieka? Kiedy indziej ks. Dariusz Kowalczyk cytuje dające do myślenia wypowiedzi: Sartre’a o jego rozstaniu z Bogiem; Brandstaettera o zakończonej niepowodzeniem próbie napisania książki na temat tego, co by się działo, gdyby Chrystus nie istniał; biskupa Hilarego z Poitiers o niebezpieczeństwach związanych z szukaniem przez Kościół oparcia we władzy świeckiej… Ale są też w tej książce rozdziały rozpoczynające się od pytań, jakie prowokuje Biblia. Pytanie Jezusa, za kogo uważają Go ludzie, jest pretekstem do rozważań na temat związku Jezusa opisanego w Ewangeliach z Jezusem historycznym i ukazania sposobów rozumienia Jego tajemnicy; ostatnie słowa Biblii stają się wstępem do rozważań na temat końca świata i powtórnego przyjścia Chrystusa.
Czytelnik, który da się sprowokować do myślenia o swojej wierze, zostanie przez autora poprowadzony drogami, na których spotka się z myślą teologów: protestanta Gerharda Ebelinga oraz katolików Karla Rahnera i Hansa Ursa von Balthasara. Zetknie się z myślą Ojców Kościoła próbujących zrozumieć, co to znaczy, że w Bogu są trzy Osoby. Pozna też pytania i wątpliwości ludzi sprzeciwiających się chrześcijańskiemu rozumieniu Boga jako Ojca oraz wypowiedzi internautów na temat Chrystusa… Jednakże wśród źródeł inspirujących refleksje Kowalczyka ważne (jeśli nie najważniejsze) miejsca zajmują te, które są zasadnicze dla każdego teologa: Biblia i liturgia. Czytelnik może w nich wraz z autorem odkryć fundamenty swojej wiary, by przez to spojrzeć na nią w inny sposób.
W całej książce zasadniczy jest krótki, bo niespełna dziesięciostronicowy, rozdział: Bóg w piekle, czyli o nadziei powszechnego zbawienia. Autor, stwierdzając coraz powszechniejszą niewiarę w piekło, odnosi się do żywo dyskutowanego problemu nadziei powszechnego zbawienia. Zwolennicy nadziei – najogólniej mówiąc – sądzą, że skoro Bóg pragnie zbawienia wszystkich ludzi, to ma moc, by wyprowadzić wszystkich z piekła, nie łamiąc wolności. Przeciwnicy nadziei często pospiesznie wyciągają wniosek, że poglądy te kwestionują istnienie piekła. Dla wielu teologów, w tym i dla Kowalczyka, wzorcowym rozwiązaniem problemu jest propozycja Hansa Ursa von Balthasara. Zdaniem tego teologa Jezus, zstępując do piekieł, utożsamił się z grzesznikami pogrążonymi w samolubnej rozpaczy. Już na krzyżu doświadczył On ostatecznych konsekwencji grzechu: nieobecności Boga, czyli piekła. Opuszczenie Go przez Ojca nie było opuszczeniem na niby. Bóg we wcielonym Synu przemierza drogę, która prowadzi do całkowitej samoalienacji: schodzi do głębokości śmierci, doświadcza zupełnego oddalenia od miłości Ojca. To właśnie rozdarcie w samym Bogu stanowi negatywny warunek ludzkiej wolności, która może odwrócić się od własnego fundamentu, czyli Bożej miłości. Piekło jest możliwe, gdyż możliwe było opuszczenie Jezusa przez Ojca. Doświadczając go, Jezus zstępuje do piekieł, by zająć nasze miejsce, by wziąć na siebie skutki naszego grzechu. Niepokoi bezsilnych grzeszników swoją bezsilnością. I właśnie tu rodzi się nadzieja. Skoro ludzka samolubna wolność stawia granice Boskiej wszechmocy, to być może pozbawiona wszelkiej mocy miłość Jezusa dopełni dzieje zbawienia. Niesłychana historia Trójjedynego Boga, który wszedł w dzieje człowieka, nie kończy się oczywiście na krzyżu, lecz zmierza ku wielkanocnemu finałowi. Radykalna samotność Zbawiciela okazuje się ostatecznym zwycięstwem nad śmiercią.
W rozdziale tym mamy zarysowany wizerunek Boga. Nie jest to Bóg srogi, czyhający na każde potknięcie człowieka, by go ukarać. Dariusz Kowalczyk przedstawia Boga kochającego człowieka, szanującego jego wolność. Taki Bóg dąży do ocalenia ludzi „za wszelką cenę”, nawet za cenę własnego uniżenia. Czy zatem możliwa jest wola Boga, by Jego wyznawcy żyli w atmosferze ponurego oczekiwania na straszny moment śmierci lub końca świata? By świadomość własnej grzeszności odbierała im radość życia? Autor recenzowanej tu książki proponuje takie rozumienie prawd chrześcijaństwa, które dystansuje się od tego sposobu myślenia. Odnajduje w nich i przypomina ich zapoznane wymiary, które sprawiają, że chrześcijaństwo staje się religią ufnego i radosnego oczekiwania na spotkanie z Bogiem, kochającym Ojcem.
Istotne przy tym jest to, że Kowalczyk stara się nie tylko na nowo przemyśleć konkretną prawdę, ale także popatrzeć na nią z pozycji egzystencjalnej, pokazać, co oznacza ona dla chrześcijańskiego życia. Dzięki temu jego książka ma znaczenie duszpasterskie, a co najważniejsze, pokazuje pewne nieprawidłowości w praktyce wiary, które sprawiają, że wypaczona zostaje sama doktryna.
Dobrym przykładem takiego podejścia jest wykład na temat powtórnego przyjścia Jezusa, czyli paruzji. Nie sposób nie zgodzić się z ks. Dariuszem Kowalczykiem, że dzisiejsi chrześcijanie (w przeciwieństwie do pierwszych chrześcijan) nie tylko nie oczkują tego przyjścia, ale myślą o nim z przerażeniem. Co więcej, również Kościoły postępują tak, jakby przestały go oczekiwać. Dlaczego? Kowalczyk wymienia dwie przyczyny takiego stanu rzeczy. Po pierwsze: szeroko rozpowszechnione mylne wyobrażenie o Apokalipsie jako księdze opisującej przerażający koniec świata. Autor słusznie stara się pokazać, że – aby odkryć prawdziwe znaczenie Apokalipsy – należy uwzględnić kontekst historyczny, w którym ta księga powstała, i jej adresatów. Miała ona powiedzieć prześladowanym chrześcijanom w Azji Mniejszej, że ostatecznie Bóg zwycięży, a oni dostąpią zbawienia oraz że zło jest czymś przemijającym, niezdolnym do unicestwienia nadziei (owa księga miała także wskazać pewne uniwersalne mechanizmy toczących się dziejów). Po drugie, przyczyną zapomnienia o paruzji może być przesłonięcie radosnego wezwania Apokalipsy alternatywą: niebo albo piekło (w alternatywie tej dominuje piekło, bo wyobraźnię wiernych zajmują wizje mąk piekielnych). Dążąc do przywrócenia wierze chrześcijan prawdy o paruzji, ks. Kowalczyk kieruje się w stronę liturgii. Jego zdaniem to Eucharystia uczy pełnego ufności oczekiwania na przyjście Pana. Po konsekracji padają bowiem słowa: „Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale”; stół uczty eucharystycznej jest zapowiedzią stołu uczty niebiańskiej na końcu czasów, przygotowanej przez samego Boga; eucharystyczny pokarm spożywany jest w swego rodzaju pośpiechu, na stojąco, co wskazuje na oczekiwanie czegoś więcej, a ukryta obecność Boga w Eucharystii ma obudzić pragnienie widzenia Go twarzą w twarz. Kowalczyk wyciąga z tego wniosek dla praktyki chrześcijańskiej: ten, kto autentycznie uczestniczy we Mszy świętej, ufnie, bez niechęci do świata doczesnego oczekuje końca świata. Nie ma powodu do strachu, bo skoro Ten, który nadchodzi, jest Zbawicielem, to ocali On to wszystko, co w życiu człowieka jest cenne, nawet radosne bycie z przyjaciółmi przy szklance dobrego piwa.
Okazuje się zatem, że można spokojnie i pogodnie oczekiwać końca świata, co więcej, należy tak czynić, bo jest to istotą naszej wiary. Aby to odkryć, nie trzeba sięgać daleko – wystarczy wsłuchać się w wypowiadane (przez siebie i innych) co niedziela słowa, a także przyjrzeć się swojemu zachowaniu. Dlaczego więc ci, którzy „z urzędu” są zobowiązani do takiego wsłuchiwania się i przyglądania, tak rzadko to robią? Czyżby uznali, że w liturgii wszystko zostało już odkryte? Dariusz Kowalczyk pokazuje, że liturgia uczy pogody ducha w kwestii paruzji. Ale takich nieodkrytych skarbów kryje się w niej więcej (o czym również przekonuje recenzowana książka). Czy nie lepiej starać się je odkryć, niż powtarzać ciągle te same kaznodziejskie „przykłady z życia”? Wiele wskazuje na to, że licznym spośród nas pewnie jeszcze długo przyjdzie czekać na kazanie, z którego dowiedzą się, dlaczego mówią: „oczekujemy Twego przyjścia”…
Niezwykle cenne dla praktyki wiary są wyrażone sugestywnym językiem uwagi ks. Kowalczyka na temat sakramentu pokuty. Normalny dzisiaj zwyczaj częstej spowiedzi, nawet gdy sumienie nie wyrzuca grzechu ciężkiego, starożytnym chrześcijanom mógłby wydać się poważnym nadużyciem. Uważali oni bowiem, że po chrzcie możliwa jest tylko jedna pokuta. Rozumieli ją jako „drugi chrzest”, a więc – tak samo jak chrzest – pokuta nie mogła być powtarzana. Wielu współczesnych badaczy uważa tę zasadę za przejaw charakterystycznego dla młodych religii rygoryzmu moralnego. Jednak Dariusz Kowalczyk stara się odkryć teologię, która była jej podstawą. Proponuje on, by w owej zasadzie zobaczyć wyraz wiary w moc Boga, który chce i może zachować człowieka w łasce uświęcającej. Dobra Nowina – pisze – nie polega na wezwaniu: „Idź i wróć jak najszybciej, aby znowu wyznać grzechy!”, ale na słowie-obietnicy: „Idź i nie grzesz więcej!”. Przy czym nie chodzi tu o zachętę do nadzwyczajnego wysiłku, ale o wskazanie na moc płynącą z wiary: „Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, to nic nie będzie dla was niemożliwe” (por. Mt 17,20). Wezwanie do bezgrzeszności nie jest więc jakimś nadludzkim moralizmem, ale obietnicą, że Bóg może nas ustrzec od grzechu. Autor nie kwestionuje potrzeby przystępowania do spowiedzi w imię powrotu do praktyki wczesnego chrześcijaństwa, tym bardziej że Kościół nałożył na wiernych obowiązek dorocznej spowiedzi. Pomimo istnienia tego obowiązku można jednakże, jego zdaniem, wyobrazić sobie dobrego chrześcijanina, który przez całe lata nie przystępuje do sakramentu pokuty, bo w istocie obowiązek ten dotyczy jedynie grzechów ciężkich. Czyżby więc oznaczało to, że praktykowana przez wielu chrześcijan i doradzana przez teologów spowiedź z pobożności jest całkowitym nieporozumieniem? Kowalczyk potwierdza zasadność tego typu spowiedzi, ale dostrzega niebezpieczeństwa z nią związane. Może się bowiem zdarzyć, że – mimo częstego spowiadania się – nie następuje przemiana życia, a spowiedź jest traktowana jako magiczny obrzęd oczyszczający, uprawniający do przyjęcia Komunii, rozumianej jako nagroda za osiągniętą czystość moralną. Autor książki Bóg w piekle sądzi, że zasadnicze znaczenie dla zrozumienia sakramentu pokuty ma określenie jego właściwej relacji do Eucharystii. Komunii nie powinien przyjmować tylko ten, kto ma świadomość popełnienia grzechu śmiertelnego, natomiast grzechy powszednie nie tylko nie zamykają drogi do pełnego korzystania z Eucharystii, ale są gładzone przez pełne uczestnictwo we Mszy świętej. Kowalczyk powołuje się nawet na tradycję starotestamentowej Paschy, która z jednej strony potwierdzała i pogłębiała wspólnotę ludu z Bogiem, a z drugiej wyzwalała z grzechu zagrażającego tej wspólnocie. Liturgia eucharystyczna, będąca pamiątką Paschy Chrystusa, oznacza i skutecznie realizuje wspólnotę ludu z Bogiem oraz przebaczenie grzechów. A zatem bezgrzeszność, pojęta jako życie bez grzechu zrywającego naszą więź z Chrystusem, nie oznacza jakiejś wyimaginowanej doskonałości moralnej, ale trwanie – pomimo własnej słabości – w łasce, dzięki której jesteśmy przybranymi dziećmi Boga.
Czy jednak prawda ta ma szansę na stałe zagościć w naszej świadomości? Aby tak się stało, konieczna jest, moim zdaniem, zmiana stylu kaznodziejstwa dotyczącego spowiedzi. Obecnie właściwie ciągle jesteśmy do niej „zachęcani”. (Oczywiście, kolejny problem to chrześcijanie, którzy powinni do niej przystąpić, a nie czynią tego albo ograniczają się do wypełnienia obowiązku). Warto sobie zadać pytanie: Czy poprzez nadmiernie pesymistyczne przedstawienie rozmiarów ludzkiego grzechu nie zagradza się drogi do Eucharystii tym, dla których jest ona otwarta? Praktyczne rozwiązania tego dylematu mogą być, rzecz jasna, rozmaite.
Trzeba docenić, że ks. Kowalczyk pisze też o prawdach mających mniejsze, wydawałoby się, znaczenie dla codziennej wiary, na przykład o zmartwychwstaniu ciała. Bardzo trafnie pokazuje on paradoksy we współczesnym spojrzeniu na ciało i ducha. Niektórzy sądzą, że tylko duch podlega zbawieniu, więc nie ma znaczenia, co dzieje się z ciałem; poza tym człowiek wprawdzie stara się dbać o ciało, ale – z drugiej strony – często postrzega je jako ciężar, od którego należy się uwolnić. Autor omawianej książki słusznie wskazuje, że ten, kto chce przyjąć orędzie o zmartwychwstaniu, musi odkryć, iż człowiek nie tylko ma ciało, ale jest ciałem, musi doświadczyć harmonijnej jedności ciała i ducha. Osiągnięcie tego jest możliwe, jeśli weźmie się pod uwagę ludzkie doświadczenie bycia wobec śmierci. Dariusz Kowalczyk za Wilhelmem Breuningiem przyjmuje, że zmartwychwstanie ciała oznacza przede wszystkim to, iż Bóg nie pozwoli niczemu zginąć, ponieważ kocha człowieka, a zatem i jego ciało będzie ocalone, tak jak ciało umiłowanego Syna. Trudno założyć, by dusza mogła przejść przez śmierć zupełnie bez szwanku – a zatem wolno mówić o umieraniu duszy. Można by nawet powiedzieć, że ciało i dusza umierają razem. Autor trafnie zauważa, iż przyczyną pomijania zmartwychwstania ciała jest nadmierne skoncentrowanie się na pośmiertnym stanie pośrednim polegającym na bytowaniu duszy oddzielonej od ciała. Dusza ta miałaby, według konstytucji Benedictus Deus, bezpośrednio oglądać Boga. Jednak dusza taka nie jest człowiekiem. Autor Boga w piekle, pisząc ów rozdział, nawiązywał do Gisberta Greshakego koncepcji zmartwychwstania w śmierci, według której wszystkie wymiary ludzkie występowałyby zaraz po śmierci u kogoś, kto przeszedł do życia w wymiarze innym niż ziemski.
Ważne jest to, że ks. Kowalczyk nie wyciąga zbyt pospiesznie wniosków. Swoje rozważania opiera na oficjalnym nauczaniu Kościoła. Jednak nie zapomina o tym, że teolog zajmujący się tym nauczaniem musi wykazać się dociekliwością i nie może poprzestać na tym, co już wielu przed nim stwierdziło i co zostało uznane za oficjalną interpretację. Czy wierność doktrynie chrześcijańskiej oznacza przyjęcie każdego dokumentu wyrażającego oficjalne nauczanie Kościoła i każdej oficjalnej interpretacji? Ta książka pokazuje, że nie. Czasem i ta doktryna (czy raczej zajmujący się nią ludzie) nadmiernie koncentruje się na jednej stronie rzeczywistości ze szkodą dla innej, równie istotnej. Czasami trzeba więc próbować dokonywania śmiałych reinterpretacji. Jeśli nawet okażą się one nie do końca uprawnione (koncepcja zmartwychwstania w śmierci wzbudza wątpliwości wielu teologów), to być może przyczynią się do sprowokowania takiego namysłu nad wiarą, który doprowadzi do przywrócenia równowagi. Autor stara się tak pokazać prawdę o zmartwychwstaniu ciała, by przywrócić ją świadomości wiernych, bo przecież należy ona do istoty chrześcijaństwa.
Ks. Dariusz Kowalczyk trafnie zauważa, że pozorne odrzucenie jakiejś prawdy chrześcijaństwa nie musi faktycznie oznaczać takiego odrzucenia. Może tu chodzić o odrzucenie zafałszowanego pojęcia tej prawdy. Skoro tak, to trzeba dążyć do pokazania jej właściwego obrazu. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że takiemu zafałszowaniu ulega wiele prawd chrześcijaństwa. Może największe polega na pojmowaniu chrześcijaństwa jako religii strachu: przed grzechem, karą Boga, straszliwym sądem, zatraceniem i końcem świata… Trzeba przyznać, że sami chrześcijanie wiele uczynili, by powstał taki obraz ich religii. I chociaż dzisiaj w powszechnej świadomości jest on coraz bardziej przytłumiony, często nie można oprzeć się wrażeniu, że w bardziej sprzyjających warunkach natychmiast ożyje. Że na co dzień kształtuje on życie wielu chrześcijan, będąc motywacją ich zachowań religijnych. Dlatego dobrze, że są teologowie tacy jak Dariusz Kowalczyk, którzy pokazują chrześcijaństwo jako religię pogodną i optymistyczną. I dobrze, że nie jest to wyraz ich naiwnej wiary, ale głębokiej refleksji opartej na solidnej wiedzy.
Robert M. Rynkowski
Dariusz Kowalczyk, Bóg w piekle. Dwanaście wykładów o trudnych sprawach wiary, Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2001, s. 154.
[gview file=”https://rynkowski.blog.deon.pl/files/pliki/6.rec_pogodniej_wiara.pdf” force=”1″]