Robert M. Rynkowski, Leczenie nadzieją, „Znak” 665 (2010) nr 10, s. 135–139.
Od wielu lat ksiądz Wacław Hryniewicz, znany polski teolog, ekumenista, zajmuje się głównie nadzieją powszechnego zbawienia, o czym najlepiej świadczy fakt wydawania przez Verbinum przynajmniej jednej jego książki rocznie poświęconej temu problemowi. Czy jest to jednak temat na tyle rozległy, by wymagał aż takiej uwagi? Czy po trzydziestu latach zajmowania się nim można napisać jeszcze coś nowego?
W swojej ostatniej książce Nadzieja leczy autor przyznaje, że jest raczej teologiem koncentrującym się na jednym problemie niż takim, który zajmuje się wieloma zagadnieniami. Można przypuszczać, że w historii polskiej teologii Wacław Hryniewicz zapisze się jako głosiciel nadziei powszechnego zbawienia, mimo niewątpliwych dokonań na polu ekumenizmu i próby stworzenia teologii paschalnej. Tyle że dla jego zażartych krytyków ta koncentracja na jednym temacie oznacza – co autor konstatuje z pewną goryczą – że pisze ciągle to samo, więc nie warto go czytać. On sam z tym się nie zgadza, stwierdza, że problem nadziei ujmuje z różnych stron i go pogłębia. Bez wątpienia tak jest, bo na przykład w książce Świadkowie wielkiej nadziei obszernie przedstawił nauczanie Ojców Kościoła na temat nadziei, czego nie dokonał w żadnym swoim poprzednim dziele. Zarzuty krytyków Wacława Hryniewicza nie są jednak zupełnie bezpodstawne, bo podczas lektury jego książek można natrafić na wręcz dosłowne powtórzenia z pierwszej książki o nadziei Nadzieja zbawienia dla wszystkich. Niekiedy zdaje się brakować w nich wskazania jakichś zupełnie nowych źródeł nadziei, jakiejś istotnie nowej argumentacji. Nie musi to jednak oznaczać, że nie następuje rozwój myślenia o nadziei, ewolucja i doprecyzowywanie poglądów, jeśli zaś dzieło rozumieć po Ricoeurowsku jako zaproszenie czytelnika do zamieszkania w proponowanym przez autora świecie, to zaproszenie to, mimo że dotyczące tego samego świata, może za każdym razem wyglądać inaczej, a i ten świat może zyskiwać nowe wymiary.
Widać to wyraźnie w Nadzieja leczy. Na dodatek autor założył, że ma to być książka inna niż dotychczasowe, to znaczy skierowana bardziej do niefachowców niż fachowych teologów. I rzeczywiście, przypisów i odwołań do innych autorów jest w niej znacznie mniej niż w poprzednich pracach, a częstokroć Wacław Hryniewicz tylko wskazuje, że o danym problemie mówił już gdzie indziej. Dużo mniej jest w niej również fachowej terminologii teologicznej, a gdy się pojawia, jest wyjaśniana. Jest to więc lektura dla niefachowców, co nie znaczy, że mogą ją pominąć ci, którzy są bardziej zaznajomieni z problemami teologicznymi.
Jej inność bierze się również z tego, że została ona napisana po doświadczeniu przez autora w 2008 roku ciężkiej choroby i śmierci klinicznej. Wacław Hryniewicz znalazł się wówczas blisko tego momentu, w którym wiarygodność głoszonej nadziei zostałaby ostatecznie zweryfikowana. W książce opisuje swoje doświadczenie. Tak bardzo osobisty wątek jest czymś, czego do tej pory nie było w jego pracach i co nieczęsto się zdarza w twórczości teologicznej. Tym bardziej że nie jest to żadne spektakularne doświadczenie. Autor swoje odchodzenie ze świata opisuje jako spokojne zapadanie się w życzliwą ciemność, która ma w sobie coś z rozjaśnienia. Co byłoby dalej? Tego się nie dowiemy, bo podczas tego zstępowania w ciemność autor, jak mówi, został zawrócony, wręcz zatęsknił do świata żyjących. Była to tęsknota, by wrócić i coś jeszcze zrobić. I znowu nie były to jakieś wielkie pragnienia. Autor mówi szczerze o tym, że chciał dokończyć pisanie książki Świadkowie wielkiej nadziei, może napisać coś jeszcze. To doświadczenie i doświadczenie towarzyszące zmaganiom z rakiem skłoniły go jednak do mocniejszego skoncentrowania się na poszukiwaniu takiego rozumienia Ewangelii, które dawałoby ludziom więcej nadziei. Autor jest przekonany, że to ona powinna przenikać nasze myślenie religijne i towarzyszyć nam od początku do końca, bo bez nadziei nie sposób zmagać się z przeciwnościami, żyć z pogodą ducha i ufnością. Uważa wręcz, że nadzieja leczy. I Wacław Hryniewicz podejmuje się roli lekarza, nadzieją leczącego nasze myślenie religijne.
Skład proponowanego lekarstwa jest ten sam od lat: to nadzieja, że wszyscy zostaną zbawieni, wynikająca z przekonania, że Bóg chce zbawienia człowieka. Diagnoza też jest znana: choroba to rozprzestrzeniony w chrześcijaństwie lęk przed Bogiem surowym sędzią i strasznym końcem świata, będący skutkiem powszechnej w chrześcijaństwie eschatologii strachu; to koncentrowanie się na własnym zbawieniu i wysyłanie mas grzeszników do piekła; to ucieczka przed Bogiem w zwątpienie i beznadzieję; to strach w obliczu zbliżającej się śmierci zamiast ufnego oczekiwania na spotkanie ze zbawiającym Bogiem; to zarzuty wobec Boga, że pozwala, by na ziemi ludzie przygotowywali piekło innym ludziom.
A w jaki sposób nadzieja leczy tę chorobę? Przede wszystkim przez zmianę ukształtowanego w naszych umysłach obrazu Boga. Wacław Hryniewicz roztacza wizję Boga, który pozwala ludziom dojrzeć przez wiarę i nadzieję, choćby niejasno, to, co kiedyś, gdy Bóg będzie „wszystkim we wszystkich”, wszystkim dla wszystkich i ze wszystkimi, ukaże się bez osłony ich przemienionemu wzrokowi w bezpośredniej intensywności. To Bóg, co do którego można mieć nadzieję, że swoją dobrocią i swoim pięknem potrafi pociągnąć ku sobie i ocalić wszystkich, pojednać w końcu ze sobą nawet najbardziej grzesznych i opornych ludzi, nie zadając gwałtu ich wolności, gdyż Jego łaska i dobroć nie przymuszają, lecz pociągają, uzdrawiają i uzdalniają do zmiany myślenia, a tym samym do wewnętrznej przemiany. Wacław Hryniewicz mówi o Bogu, który potrafi zaskakiwać, zjawia się niespodziewanie, aby zajaśnieć w ciemnościach umysłu i serca, co sprawia, że dramat wolności kończy się inaczej, niż gdyby nie był Bogiem, który „ożywia umarłych i powołuje do istnienia to, co nie istnieje” (Rz 4,17). To Bóg mający wielką nadzieję na powrót wszystkich zagubionych (do takiego wniosku prowadzą opowieści biblijne o zagubionej owcy i zagubionej drachmie). Jego pragnienie jest Jego Boską, wszechogarniającą i twórczą nadzieją, a taka nadzieja Stwórcy zawieść nie może, zatem dramat zagubienia kryje w sobie nadzieję na odnalezienie. Bóg przedstawiany przez Wacława Hryniewicza to także Bóg towarzyszący człowiekowi w cierpieniu, będący przy nim blisko, to Bóg cierpiących i współcierpiący, nie zaś zsyłający cierpienie.
Autor sugestywnie – i nie bez racji – pokazuje, że taki obraz Boga jest źródłem wielkiej nadziei, która leczy nasze życiowe lęki, nasz ekskluzywizm, nasze myśli i uczucia, naszą ciasną religijność, że przynosi on powiew optymizmu w sytuacjach, które wydają się beznadziejne, bo dzieje ludzkie nie kończą się, zanim Bóg nie wypowie ostatniego słowa, a jest to słowo, które ocala i odmienia bieg spraw. Wacław Hryniewicz mówi wręcz o kształtowaniu się duchowości nadziei, która jest bardziej twórcza niż pedagogia strachu przed wieczną karą i bardziej godna dobrego Boga, od którego uczymy się tej nadziei.
W czasach, gdy wolność wyniesiona jest na piedestał, zaskakujące mogą wydawać się pytania Wacława Hryniewicza o jej istotę. Rzecz jasna nie chodzi tu o zakwestionowanie wolności człowieka w życiu społecznym. Autor wielokrotnie jednak wraca do pytania, czy w sytuacji, gdy nasza wolność jest ograniczona, bo nikt nas nie pytał, czy chcemy się narodzić, czy nie, słusznie tę wolność absolutyzujemy w aspekcie eschatologicznym. Kilkakrotnie zwraca również uwagę na wielkie znaczenie dla życia człowieka doświadczeń wieku dziecięcego. Dziecięce doświadczenie braku miłości powoduje, że człowiek dorosły jest do niej niezdolny, co więcej, jest skłonny do krzywdzenia innych. Ale Wacław Hryniewicz nie chce wszystkiego tłumaczyć strasznym dzieciństwem, bo człowiek obdarzony został także rozumem. Tyle że zdaje sobie też sprawę z tego, że głos sumienia można w sobie zagłuszyć, stać się nieludzkim i zgotować gehennę milionom niewinnych ofiar. Autor wyznaje, że współczuje – i tej postawy można mu pozazdrościć – tyranom i ludobójcom z Gehenny pośmiertnej i że ma nadzieję, że ta Gehenna nie jest stanem definitywnym i wiecznym. Wierzy, że to kara uzdrawiająca i naprawcza.
Wacław Hryniewicz w wieloletnim sporze z przeciwnikami nadziei powszechnego zbawienia, którzy zarzucali mu kwestionowanie wolności człowieka, ograniczanie tej wolności na rzecz wolności Boga, nie ustępuje pod naporem ich argumentów. Co więcej, niejako radykalizuje swoje stanowisko, bo mocniej podkreśla względność ludzkiej wolności. Czy słusznie, to inna sprawa, bo jak świadczą przykłady innych zwolenników nadziei powszechnego zbawienia, można ją mieć, nie kwestionując możliwość ostatecznego odrzucenia Boga przez człowieka. Widać jednak również inną ewolucję w myśleniu Wacława Hryniewicza. O ile kilka lat temu nie było do końca jasne, czy dopuszcza on możliwość zmiany decyzji po śmierci, o tyle teraz nie pozostawia co do tego wątpliwości. Z drugiej jednak strony – i to jest ważne – w omawianej książce właściwie nie znajdzie się obecnych w poprzednich pracach rozważań na temat tego, w jaki konkretnie sposób Bóg przekona człowieka do opowiedzenia się za sobą. Autor zdaje się pozostawiać więcej miejsca na tajemnicę, rezygnować w pewnej mierze z dociekania dróg Bożych. To dobrze, bo dzięki temu nadziei dalej do pewności zbawienia.
Warto również podkreślić, że Wacław Hryniewicz konsekwentnie realizuje zapowiedź poszukiwania takiego rozumienia Ewangelii, które dawałoby nadzieję. Do tego stopnia konsekwentnie, że Nadzieja leczy to właściwie medytacja biblijna. Oparta nie na naukowym opracowaniu tekstów biblijnych, ale na głębokim teologicznym namyśle nad nimi, chociaż w wielu wypadkach wpływ dokonanej w innych książkach filologiczno-teologicznej analizy tych tekstów jest mocno widoczny, tym bardziej że są to z reguły te teksty, do których autor odwoływał w poprzednich swoich książkach, i niekiedy refleksje są bardzo podobne. Wacław Hryniewicz pisze jednak, że do niektórych wraca wielokrotnie, że często przy powtórnej lekturze odkrywa możliwość nieco innej ich interpretacji. Interpretacja ta w wielu przypadkach jest odmienna niż rozpowszechniona, można dodać, że czasem bardziej osobista i mniej filologiczna niż w poprzednich pracach. Autor w pewien sposób ogołaca się z erudycji w celu pogłębienia doświadczenia spotkania z Bogiem w Piśmie Świętym. Na kartach Biblii spotyka Boga, który nie jest mściwy, który chce ocalić człowieka, który chce wyprowadzić go z piekła. To daje mu nadzieję, która leczy wszelkie lęki. Można by więc powiedzieć, że przede wszystkim leczy Pismo Święte, zwłaszcza gdy odczytywane jest z wiarą i po wielokroć. Szkoda więc, że w Polsce stosowanie tego lekarstwa nie jest zbyt rozpowszechnione. Można odnieść wrażenie, że często również wśród tych, którym jego stosowanie zostało powierzone.
Częstą przypadłością krytyków nauczania Kościoła jest dystansowanie się wobec niego. Na pewno nie jest to jednak przypadłość Wacława Hryniewicza, który jak wskazuje Nadzieja leczy, jestmocno związany z Kościołem. A jako teolog nie ma w nim łatwego życia. Jego poglądy na nadzieję powszechnego zbawienia były częstokroć ostro krytykowane, nie dostąpił jakichś spektakularnych zaszczytów, a tuż przed chorobą głośno było o jego rzekomym konflikcie z watykańską Kongregacją Nauki Wiary. Autor nie dołącza jednak do grona tych, którzy uważają, że skoro Kościół popełnia grzechy, błędy, bywa niewiarygodny, nie daje wystarczającej swobody poszukiwań teologicznych i na nic zdaje się wytykanie mu tych niedociągnięć, to należy z nim się rozstać. Trafnie zauważa, że trzeba dużo czasu, żeby poznać Ewangelię Jezusa Chrystusa, przyjąć ją, być jej posłusznym i żyć nią na co dzień. I nie odnosi tego wyłącznie do Kościoła, bo widzi to zwłaszcza na własnym przykładzie: „Już tyle lat noszę ją w sobie, a wciąż do niej nie dorastam”. Pozostaje więc nadzieja, że przyszłe pokolenia dojrzeją do większej konsekwencji i mądrości w rozumieniu Ewangelii. Wacław Hryniewicz wierzy, że powołaniem Kościoła jest bycie zwiastunem, zaczątkiem przyszłości Boga w dziejach, pośród historycznych niedostatków, znakiem nadziei dla ludzkości, w której wiąż jeszcze panują wina i śmierć. Uważa też – i to powinna być wskazówka dla tych, którzy chcą reformować Kościół – że nie należy porzucać marzeń o Kościele, bo szlachetne, mądre i dobre marzenie jest sojusznikiem nadziei, a żywa nadzieja przynagla do czynu. Autor, co ważne, podkreśla, że człowiek powierza się Bogu we wspólnocie Kościoła dzięki jego wierze i nadziei, które doszły przez wieki do każdego z nas. Wie jednak, że ostatecznym adresatem jego zawierzenia jest nie Kościół, ale Bóg. Można zawieść się na Kościele grzesznych ludzi, ale nie można zawieść się na Bogu. W tym przywiązaniu, miłości do Kościoła „mimo wszystko” autor podobny jest do teologów XX wieku, którzy tworzyli nową teologię Kościoła mimo wręcz szykan z jego strony. Może to jest właśnie miara wielkości teologa…
Wacław Hryniewicz już od trzydziestu lat swoim czytelnikom proponuje zamieszkanie w świecie nadziei. W najnowszej książce przekonuje, że warto to zrobić, bo nadzieja leczy. Leczy ze strachu, zniechęcenia, traktowania innych z pogardą, lęku przed Bogiem albo pokusy odrzucenia go. W roli leczącego nadzieją autor jest bardzo przekonujący, tym bardziej że lekarstwo zostało odnalezione na kartach Pisma Świętego w wyniku wieloletniego namysłu nad nim, wczytywania się w nie. Jednak recepturę tego lekarstwa trzeba niewątpliwie dopracowywać – chociaż i sam autor, co należy docenić, ciągle to robi – bo może dzięki temu będzie ono bardziej wiarygodne, i co najważniejsze, skuteczniejsze. To zadanie dla tych, którzy wierzą w jego leczniczą moc. A co z tymi, którzy stawiają inne diagnozy albo nie zgadzają się na taką recepturę lekarstwa? Jeśli nie chcą czytać Wacława Hryniewicza, niech sięgną po Pismo Święte. Bo Nadzieja leczy zachęca również, a może przede wszystkim, do tego.
Robert M. Rynkowski
Wacław Hryniewicz, Nadzieja leczy. Zamyślenia na każdą porę, Verbinum, Warszawa 2009, s. 270.
Nadzieja jest bardzo ważna, ale równie ważne jest odczuwanie sensu życia. Oba te słowa – nadzieja i sens są nierozerwalnie związane i istotne.