Chrystologia żywa

Robert M. Rynkowski, Chrystologia żywa, „Znak” 647 (2009) nr 4, s. 149–153.

Teologowie katoliccy przynajmniej od połowy ubiegłego stulecia poszukują sposobu, by scientia fidei, przez wiele wieków zafascynowana scholastyką, częstokroć zagłębiona w oderwanych od życia spekulacjach i posługująca się mało zrozumiałym językiem, na nowo zaczęła poruszać serca i umysły wiernych, by ożywiała wiarę. W te poszukiwania włącza się ks. Grzegorz Strzelczyk, który w książce Teraz Jezus próbuje znaleźć taką właśnie chrystologię (refleksja nad tajemnicą osoby Jezusa Chrystusa). Sposób, w jaki pisze, świadczy o tym, że dostrzega, iż dzisiaj ludzie widzą otaczający ich świat jako dzianie się i zmianę, nie zaś niezmienny byt, że bliższy jest im język mediów niż klasycznej filozofii, że nie tylko nie rozumieją pojęć zaczerpniętych z tej filozofii, ale nie chcą zadać sobie trudu, by je zrozumieć. Nic więc dziwnego, że autor posługuje się kategoriami historycznymi, że specjalistyczne pojęcia wyjaśnia tak, by zrozumiał je czytelnik niebędący teologiem, że używa wielu metafor zaczerpniętych ze świata piłki nożnej czy motoryzacji.

Ktoś, kto do lektury omawianej książki przystąpi z przekonaniem, że znajdzie w niej jakąś oficjalną chrystologię katolicką, tyle że podaną współczesnym językiem, dozna zawodu. Grzegorz Strzelczyk nie tylko nie stara się jej przedstawić, ale wręcz sugeruje, że byłoby to niemożliwe. Skąd to przekonanie? Ze stwierdzenia faktu – dla wielu chrześcijan zapewne zaskakującego – że już na początku chrześcijaństwa nie było jednej refleksji nad osobą i dziełem Chrystusa, co pokazują chociażby poszczególne pisma Nowego Testamentu, które budują nieco inne Jego obrazy (pełen mocy w Ewangelii św. Jana i ukrywający się za niejasnymi wypowiedziami u św. Marka). Co więcej, Kościół godził się z tym, że pluralizm chrystologii jest czymś dobrym, bo odrzucił dzieła będące próbą zharmonizowania obrazów z poszczególnych Ewangelii. Autor uważa, że to docenienie przez Kościół wielości być może brało się z przekonania, iż wiele relacji, wzajemnie się uzupełniających i korygujących, pozwala na doskonalszy, bo bardziej wielowymiarowy, przekaz niż jedna. Dzisiaj też raczej trudno oczekiwać, że będzie jedna chrystologia, bo czytelnik odczytuje tekst w świetle swojego doświadczenia i w nowych okolicznościach. Grzegorz Strzelczyk nie obawia się jednak nowych interpretacji chrystologicznych, gdyż działanie Ducha Świętego nie ustało, ale wciąż towarzyszy uroczystym rozstrzygnięciom Kościoła dotyczącym istoty wiary.

Pluralizm chrystologiczny to coś, co dla polskich katolików może być sporym problemem. Nie mieli i nie mają oni bowiem wielkiej szansy na to, że usłyszą od swoich duszpasterzy coś więcej niż uproszczoną chrystologię podręcznikową. Książka Grzegorza Strzelczyka przekonuje, że warto to zmienić, bo od tego zależy, jak wiele zrozumiemy z tajemnicy Jezusa Chrystusa. Jak trafnie wskazuje autor, żeby to zrobić, wcale nie trzeba – a nawet nie wolno – zaczynać od wykładania chrystologii na przykład Karla Rahnera. Na początek wystarczy, by się zmieniło nasze, wzmacniane przez filmy i książki o Jezusie, wyobrażenie o Nowym Testamencie jako o spójnej, jednowymiarowej historii Jezusa Chrystusa. Wówczas łatwiej będzie nam bowiem przyjąć, że o Chrystusie można mówić w różny sposób. Ale żeby taka przemiana mogła się dokonać, potrzebne jest przeświadczenie, że przekazywanie wiernym odkryć teologii na temat Pisma Świętego wyjdzie im na dobre, i potrzebna jest odwaga w poszukiwaniach teologicznych, uzasadniona przekonaniem o działaniu Ducha Świętego w Kościele. A tego w polskim Kościele brakuje boleśnie…

Z najwcześniejszej chrystologii Grzegorz Strzelczyk wybiera dwa wątki: obraz Chrystusa jako rozgniewanego Władcy-Sędziego oraz obraz Chrystusa jako Arcykapłana, zawarty w Liście do Hebrajczyków. Jeśli chodzi o ten pierwszy – jego zdaniem będący integralną częścią nowotestamentalnej chrystologii – to uważa, że w wypadku tego obrazu, panującego w świadomości chrześcijan i nauczaniu Kościoła przez wiele wieków, zaczyna działać prawo wahadła. W ostatnich latach został on bowiem niemal całkowicie usunięty nie tylko ze świadomości wiernych, ale i z systematycznej refleksji chrystologicznej. Jego miejsce zajmuje obraz Chrystusa jako głoszącego nadchodzące Boże zbawienie, uzdrawiającego i przebaczającego grzechy. Grzegorz Strzelczyk uważa, że obraz Chrystusa Sędziego gwałtownie reagującego na zło nie powinien być przemilczany. To, że niepokoi, jest w gruncie rzeczy zaletą. Jeśli sąd dokonujący się w spotkaniu z Chrystusem ma dla nas owocować przebaczeniem, musimy go przyjmować poprzez uznanie własnej odpowiedzialności za zło i poprzez próbę przemiany życia. Jeżeli naszym powołaniem jest odtwarzanie w codzienności postawy Chrystusa, to mamy obowiązek reagować na zło, by je usunąć i ocalić grzesznika. Głoszenie przebaczenia, na które winowajca nie musi odpowiedzieć uznaniem winy i przemianą życia, jest głoszeniem iluzji, które może dać doraźną psychologiczną pociechę, ale ostatecznie nie doprowadzi do pojednania ani z Bogiem, ani z ludźmi.

Grzegorz Strzelczyk słusznie zauważa, że w chrystologicznej świadomości wiernych prawie nie istnieje obraz Chrystusa jako Arcykapłana, pochodzący z Listu do Hebrajczyków zawierającego najdojrzalszą, zdaniem autora, chrystologię w całym Nowym Testamencie. W piśmie tym charakterystyczny jest sposób połączenia chrystologii i soteriologii. Podstawę modelu interpretacyjnego tworzy ogólnoreligijna idea soteriologiczna: przekonanie o przebłagalnej skuteczności kultu. Tożsamość Chrystusa przedstawiana jest wewnątrz tego modelu, a jego wyjątkowość wyrażana poprzez kontrast z poszczególnymi elementami systemu kultycznego. Osoba i dzieło Chrystusa Arcykapłana przewyższają, a tym samym wypełniają znaczenie i funkcję każdego z tych elementów. W ten sposób Chrystus zostaje ukazany jako człowiek solidarny z nami we wszystkim i jako Syn, który jest odbiciem istoty samego Boga. Ponieważ jest On właśnie taki, może zbawić na wieki. Koncepcja teologiczna Listu do Hebrajczyków z naciskiem przedstawia Jezusa jako jedynego Kapłana i jedyną Ofiarę Nowego Przymierza, za jedyną zaś świątynię uznaje samo niebo. Przekonanie o rzeczywistym końcu tradycyjnego kultu i zstąpieniu go przez dzieło i osobę Chrystusa musiało być bardzo silne we wczesnym chrześcijaństwie. Obecnie powszechne rozumienie terminów związanych z kultem jest zupełnie przedchrześcijańskie. Używanie ich w duszpasterstwie może prowadzić do poważnych nieporozumień. Jeżeli zapomni się, że Chrystus dokonał raz na zawsze przebłagania za grzechy, Bóg może znowu jawić się jako gniewny, domagający się przede wszystkim kary i zadośćuczynienia ze strony winowajców.

Co do obrazu Chrystusa jako rozgniewanego Sędziego można się spierać z Grzegorzem Strzelczykiem, czy w wypadku polskiego katolicyzmu nie jest to jeszcze dmuchanie na zimne, o czym mógłby świadczyć na przykład opór, z jakim spotyka się głoszona przez ks. Wacława Hryniewicza nadzieja zbawienia dla wszystkich. Jeśli chodzi jednak o obraz Chrystusa jako Arcykapłana, to zwrócił on uwagę na coś, co dla wielu z nas jest prawdopodobnie wręcz egzotyką teologiczną. I trudno, żeby było inaczej, skoro mało który polski katolik przeczytał List do Hebrajczyków, wielu zaś polskich duszpasterzy do perfekcji opanowało umiejętność pomijania w homiliach wszelkich odniesień do czytań z listów nowotestamentalnych. A jak dowodzi książka Grzegorza Strzelczyka, cena tego, że najbogatsza chrystologia w Nowym Testamencie jest dla nas terra incognita, jest bardzo wysoka. Ta chrystologia nie przemienia bowiem naszego przedchrześcijańskiego myślenia o kulcie, przez co tak naprawdę unicestwiona zostaje wyjątkowość chrześcijaństwa, to, co stanowi o jego tożsamości. Dobrze więc, że Grzegorz Strzelczyk skłania polskich katolików, a przede wszystkim ich pasterzy, do odpowiedzi na pytanie, czy chcą i mogą płacić taką cenę. I dobrze, że skłania ich też do postawienia pytania, czy podobny los nie czeka obrazu Chrystusa jako Sędziego, nawet jeśli w wypadku polskiego Kościoła jest to pytanie jeszcze nieco przedwczesne.

Podstawy chrześcijańskiej chrystologii ukształtowały się w IV–VI wieku i obowiązują do dzisiaj. Jednak zostały one wypracowane w zupełnie innym kontekście kulturowym i na przykład najistotniejsze w dogmatach chrystologicznych pojęcie osoby jest dzisiaj zupełnie inaczej rozumiane niż w starożytności. Grzegorz Strzelczyk słusznie zauważa, że z jednej strony nie możemy się wyrzec dogmatycznego dziedzictwa i tworzyć nowej chrystologii od zera, a z drugiej – nie możemy zadowolić się jego prostym powielaniem. Sądzi, że właściwa jest trzecia droga: reinterpretacja dawnych formuł, tak by wydobyć z nich wątki odpowiadające współczesnym pytaniom egzystencjalnym. Ale czy ma sens stawianie starym odpowiedziom nowych pytań? Zdaniem autora, należy bardzo wyraźnie odróżniać wyjaśnienie, którego zadaniem jest ułatwienie współczesnemu człowiekowi dostępu do tajemnicy Chrystusa poprzez czynienie bardziej zrozumiałym świadectwa o Nim, od dostosowywania tego świadectwa do współczesnej mentalności. I trzeba przyznać, że Grzegorzowi Strzelczykowi takie właśnie wyjaśnienie udaje się całkiem dobrze. Chociaż tłumaczy podstawowe pojęcia chrystologiczne, takie jak „natura” czy „osoba” – a trzeba przyznać, że czyni to w taki sposób, iż prawie każdy będzie w stanie to zrozumieć – w istocie skupia się na tym, co w wyznaniu wiary nicejsko-konstantynopolitańskim jest najistotniejsze, czyli twierdzeniu, że Jezus z Nazaretu, konkretny człowiek, jest Bogiem. W orędziu chrześcijańskim nic nie było i nie jest do dzisiaj tak niepokojące, paradoksalne i trudne do przyjęcia jak właśnie to twierdzenie. Chrześcijaństwo ośmiela się twierdzić, wbrew przekonaniu większości religii, że pomiędzy Bogiem i człowiekiem nie ma żadnej absolutnie nieprzekraczalnej granicy, która byłaby w stanie nas i Jego utrzymać na bezpieczny dystans. Dla współczesnego świata jest ono tym bardziej niepokojące, że inicjatywa leży po stronie Boga, co może być trudne do przyjęcia dla ludzi przyzwyczajonych do tego, że samodzielność i niezależność należą do naczelnych cnót. Wyznanie wiary nicejsko-konstantynopolitańskie, stwierdzające, że Syn Boży i Jezus Chrystus są doskonale tożsami, powstawało w czasie, w którym zetknięcie bóstwa z materią było nie do pomyślenia, zatem koncepcja Ojców nie trafiała do gustu współczesnych. Również teraz panuje przekonanie, że historia świata jest oddzielona od transcendentnego Boga. Współczesna interpretacja twierdzenia, że Bóg zetknął się z materią powinna wyglądać tak: transcendentny Bóg wszedł w ludzką historię w taki sposób, że jako konkretny człowiek stał się aktywnym podmiotem wpływającym na jej bieg, przy czym akty tego człowieka były ludzką wersją odwiecznego stosunku Boga do świata i ludzi.

Grzegorzowi Strzelczykowi bardzo dobrze udaje się współczesnym językiem przedstawić istotę dogmatu chrystologicznego. Kiedyś miał on wyrazić to, że Bóg może zetknąć się z materią, że nie ma między Nim a nami nieprzekraczalnej granicy. Dziś, wobec zmiany naszego myślenia o świecie, ma on wyrazić to, że Bóg wkracza w historię świata i że dzięki temu wkroczeniu pokazuje, jaki jest Jego stosunek do ludzi i świata. I kiedyś, i dzisiaj ten dogmat szokował i był nie do przyjęcia dla świata. Jednak dziś prawda, którą przecież znamy na pamięć, bo wypowiadamy ją co niedzielę, i która powinna nas porażać, gdy tylko ją wypowiemy, jest opakowana w mało zrozumiałe pojęcia, a przez to nie tylko nie szokuje, ale i staje się obojętna. Grzegorzowi Strzelczykowi udaje się wydobyć ją z tego opakowania bez szwanku dla niej, ale i bez odrzucenia samego opakowania, które chroni zawartość. I można tylko żałować, że niewielu jest takich teologów i duszpasterzy, którzy chcieliby i potrafili pójść drogą zaproponowaną przez niego. Że dla niektórych spośród nich opakowanie jest co najmniej równie ważne, jeśli nie ważniejsze niż zawartość.

Książka ks. Grzegorza Strzelczyka przekonuje, że tworzenie żywej chrystologii jest możliwe. Musi ona jednak żyć nie tylko na wydziałach teologicznych i w dziełach teologów, ale przede wszystkim w sercach i umysłach wiernych. Żeby tak się stało, powinna ona o Jezusie Chrystusie mówić językiem zrozumiałym dla współczesnych, zajmować się problemami człowieka żyjącego tu i teraz, w „starych” dogmatach znajdować odpowiedzi na zadawane dzisiaj pytania, prowokować każdego wierzącego do postawienia sobie pytania: kim jest Jezus Chrystus? I wcale nie oznacza to konstruowania nowych systemów odwołujących się do współczesnych prądów myślowych, chociaż oczywiście i to jest potrzebne. Grzegorz Strzelczyk pokazuje, że swoistą rewolucję w naszym myśleniu o Jezusie Chrystusie może spowodować wczytanie się w Pismo Święte, odkrycie w nim na nowo zapoznanych wątków oraz przetłumaczenie na język współczesności istoty dogmatów. Omawiana książka dowodzi, że połączenie tradycyjnych źródeł teologicznych, otwartości na pluralizm, współczesnego języka i zaangażowania duszpasterskiego przynosi jak najlepsze efekty. I że właśnie to połączenie może być źródłem żywej chrystologii.

Robert M. Rynkowski

Grzegorz Strzelczyk, Teraz Jezus. Na tropach żywej chrystologii, Biblioteka Więzi, Warszawa 2007, s. 174.

[gview file=”https://rynkowski.blog.deon.pl/files/pliki/15.rec_chrystologia_zywa.pdf” force=”1″]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *