Eschatologia zmartwychwstania

Eschatologia zmartwychwstania

Eschatologiczna świadomość przeciętnego katolika, czyli nasze wyobrażenie tego, co czeka nas po śmierci, ukształtowana jest najczęściej przez klasyczną katechizmową naukę o rzeczach ostatecznych. Nasz los po śmierci widzimy mniej więcej tak: śmierć polegająca na odłączeniu nieśmiertelnej duszy od śmiertelnego ciała; sąd szczegółowy nad duszą; wyrok, który skazuje na piekło lub czyściec albo umożliwia wstęp do nieba; koniec świata; zmartwychwstanie ciał; powtórne przyjście Chrystusa i sąd ostateczny. Na rzeczy ostateczne patrzymy zatem przez pryzmat śmierci i pośmiertnego losu duszy, tak jak nas tego nauczyła szkolna eschatologia. W takiej eschatologii sąd ostateczny, zmartwychwstanie ciał i powtórne przyjście Chrystusa wydają się tylko jakimś dodatkiem do tego, co tak naprawdę dokonuje się po śmierci każdego z nas. Jaką rolę mają bowiem odegrać te wydarzenia, skoro człowiek, a właściwie jego dusza, został już osądzony i dostąpił szczęścia nieba? I do czego potrzebne jest duszy ciało, skoro do momentu sądu ostatecznego może ona egzystować bez niego?

Przedstawiciele klasycznej eschatologii, próbując odpowiedzieć na te pytania, wikłają się w rozliczne trudności. Podstawowa to taka, że nie udaje się przekonująco uzasadnić konieczności rozdzielenia człowieka po śmierci na dwa składniki i wykazać, że jeden z tych składników pozbawiony drugiego jest człowiekiem i może samodzielnie dostąpić łaski zbawienia. Czy jednak na pewno chrześcijańska eschatologia powinna koncentrować się na czekającej człowieka śmierci, rozdzieleniu duszy i ciała oraz sądzie?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, warto sięgnąć do Pisma Świętego. O tym, jakie jest przeznaczenie człowieka, przekonują działalność i czyny Jezusa. Głosił On nadejście Królestwa Bożego, a uzdrawiając i wskrzeszając, pokazał, czym ono jest. Ci, którzy w nie wierzyli, powracali do zdrowia i do życia, a zatem ich ciała były zbawione. Zwłaszcza wskrzeszenia wskazują, że zbawienie człowieka polega na jego ostatecznym zmartwychwstaniu. Zresztą o tym, że taka jest przyszłość człowieka, przekonuje to, co się stało w paschalny poranek. Sposób objawiania się Jezusa Chrystusa po zmartwychwstaniu pokazuje, że przekroczył On próg historii, że już nie może umrzeć, że w swoim człowieczeństwie osiągnął w Bogu życie ostateczne. Zmartwychwstanie dotyczyło całej osoby Jezusa, w tym również Jego śmiertelnego ciała. Zniknięcie tego ciała świadczy o tym, że obecna postać świata nie jest jego ostateczną rzeczywistością, że rozkład nie stanowi kresu ludzkiego istnienia. Zmartwychwstanie Jezusa zapowiada to, co będzie naszym ostatecznym stanem.

Tezę, że przyszłością człowieka jest zmartwychwstanie, potwierdza również eschatologiczna świadomość pierwszych chrześcijan, zwłaszcza apostołów. O dziwo, po odejściu swojego Mistrza oczekiwali oni nie śmierci, ale… powszechnego zmartwychwstania. Tym, co ich zdumiewało, był fakt, że jedynie On zmartwychwstał. Bo dokonany przez Niego przełom znaczył, że koniec czasów stał się faktem, a więc powinno było nastąpić powszechne zmartwychwstanie. Wprawdzie nie nastąpiło, ale dla apostołów oznaczało to tylko tyle, że Jezus zmartwychwstał jako „pierwociny spośród tych, co pomarli” (1 Kor 15,20) i że wkrótce ono nastąpi.

Ze względu na ten przekaz Pisma Świętego współcześni teologowie przyjmują inną niż tradycyjna optykę eschatologiczną: zmartwychwstanie, rozumiane jako zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa i jako zmartwychwstanie ludzi, jest według nich punktem centralnym chrześcijańskiej eschatologii i kluczem do jej zrozumienia. A to oznacza, że punktem wyjścia tej nauki jest nie śmierć i to, co po niej, lecz poprzedzone zmartwychwstaniem Jezusa Chrystusa zmartwychwstanie ciał i powrót Syna w celu osądzenia żywych i umarłych. Z kolei punkt wyjścia klasycznej nauki o rzeczach ostatecznych należy traktować jako punkt dojścia. To w zapowiedzi zmartwychwstania człowieka kryje się zapowiedź jego losu w chwili fizycznej śmierci i po niej.

Najważniejszą rzeczą ostateczną człowieka jest więc zmartwychwstanie. I nie można go traktować jako czegoś odległego, skoro już teraz, dzięki zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa, żyjemy w stających się czasach ostatecznych. A zatem zmartwychwstanie musi być centrum chrześcijańskiej eschatologii. Uświadomienie sobie tego jest ważne, bo w naszym myśleniu o rzeczach ostatecznych zmartwychwstanie zwykle znajduje się na szarym końcu, a najczęściej wcale nie ma dla niego miejsca. Prawda o zmartwychwstaniu nie jest bowiem zbyt mocno zakorzeniona w świadomości chrześcijan, najczęściej ukształtowanej przez uproszczoną katechizmową naukę o rzeczach ostatecznych (śmierć, sąd Boży, niebo albo piekło), która notabene nie dała tej prawdzie szansy na takie zakorzenienie. Na dodatek nierzadko świadomość ta jest skażona wiarą w reinkarnację. Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że gdyby okazało się, że z jakiegoś powodu prawdę o zmartwychwstaniu należy usunąć spośród prawd wiary, wielu nawet by tego nie zauważyło. Dla licznych spośród nas, jeśli nie dla znacznej większości, najważniejszą sprawą jest los duszy. Tyle że takie podejście niewiele ma wspólnego z eschatologicznym przesłaniem Jezusa Chrystusa i doświadczeniem pierwszych chrześcijan. Dopiero przyjęcie prawdy o zmartwychwstaniu i uczynienie jej centrum swojego myślenia o rzeczach ostatecznych, powoduje, że ta wiara jest prawdziwie chrześcijańska. Jest to tym bardziej istotne, że dzięki temu wiele może się zmienić w naszym myśleniu o innych rzeczach ostatecznych.

Skoro zmartwychwstanie jest bowiem tym, czego przede wszystkim mamy się spodziewać, i skoro już żyjemy w czasach ostatecznych, to czy naszym losem po śmierci nie jest właśnie zmartwychwstanie? Być może śmierć i zmartwychwstanie wcale nie są od siebie tak odległe, jak chciała tradycyjna eschatologia? I czy ta eschatologia nie dyskwalifikuje się sama, gdy twierdzi, że po śmierci jeden składnik człowieka żyje bez drugiego, równie istotnego? Szukając odpowiedzi na te pytania, należy wykazać dużą ostrożność, łatwo tu bowiem o pomyłkę. Jednakże ta ostrożność nie może być na tyle duża, że sprawi, iż zmartwychwstanie pozostanie centralnym, ale odległym wydarzeniem eschatologicznym, niemającym wpływu na nasze rozumienie innych rzeczy ostatecznych, niewywierającym istotnego wpływu na naszą świadomość eschatologiczną. Trzeba próbować znaleźć takie rozwiązanie, które potwierdzi, że to przede wszystkim ono jest przyszłością człowieka.

Wiemy już, że trudno odnaleźć je w tradycyjnej eschatologii. Eschatologię tę cechuje jednak cenne przekonanie, że po śmierci człowiek żyje, ale nie osiąga jeszcze swojego stanu ostatecznego. Z kolei ważnym dorobkiem współczesnej eschatologii jest wskazanie na to, że po śmierci człowiek, aby można go było uznać za człowieka, musi egzystować jako i dusza, i ciało. Może zatem słuszny jest pogląd niektórych teologów, że zmartwychwstanie następuje w momencie śmierci? Ale czy takiemu sądowi nie zaprzecza fakt obecności ciał umarłych w grobach? Wprawdzie naiwnością byłoby sądzić, że nasze ciała po zmartwychwstaniu będą się składały z tych samych cząstek, z których się składały za życia doczesnego, ale nie można też zignorować faktu pozostawania ciał umarłych w grobach. Może należałoby zatem przyjąć, że zmartwychwstanie w momencie śmierci nie jest pełnym zmartwychwstaniem? Na czym jednak polegałaby różnica między tym zmartwychwstaniem a zmartwychwstaniem na końcu czasów? Być może można to rozumieć w ten sposób, że zmarli żyją zmartwychwstaniem, które pozostaje niepełne, dopóki cała ludzkość, a wraz z nią i kosmos nie dostąpią pełnego zmartwychwstania, które będzie miało miejsce wraz z powrotem Chrystusa, a ciała pozostające w grobach są znakiem, że mamy oczekiwać tego powszechnego zmartwychwstania. Zmartwychwstanie byłoby więc zarówno powolną genezą, jak i dynamicznym procesem rozwijającym się pomiędzy zmartwychwstaniem Jezusa w paschalny poranek a Jego powtórnym przyjściem w chwale w końcu czasów.

Koncepcję tę zdaje się wyjaśniać i uprawomocniać zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, które miało dwa etapy, i to w podwójnym znaczeniu.

Po pierwsze, chodzi o dwa etapy zmartwychwstania Osoby Jezusa Chrystusa. Jego ciało przejściowo przebywało w grobie. Ale oczywiste jest, że od chwili śmierci Jezus w swoim człowieczeństwie został dopuszczony do uszczęśliwiającej wizji Ojca i że była to konkretna osoba, nie zaś tylko odłączona od ciała ludzka dusza. A więc dla Ojca i dla Jezusa chwila śmierci jest tożsama z chwilą zmartwychwstania. Jednakże zmartwychwstanie to nie było pełne, dopóki nie został nam dany konkretny znak cielesnego zmartwychwstania Jezusa. Wydarzenie Paschalne jest chwalebnym i w pełni w Jego osobie objawionym dopełnieniem się tego pierwszego zmartwychwstania. Z punktu widzenia Boskiej wieczności te dwie chwile stanowią jedną, ale ze względu na wynikający z Wcielenia związek z doczesnym trwaniem Bóg szanuje prawa czasu.

Po drugie, chodzi o dwa etapy zmartwychwstania pojmowanego jako zmartwychwstanie Osoby Jezusa Chrystusa i zmartwychwstanie całej ludzkości rozumianej jako Jego Ciało. Jako osoba Jezus Chrystus całkowicie zmartwychwstał w Wielkanoc, zapoczątkowując w swojej osobie koniec czasów. Ale proces zmartwychwstania, wpisany przez niego w człowieczeństwo, trwa nadal. Aż do swojego powrotu „cały Chrystus” nie zmartwychwstał jeszcze w pełni, ponieważ Jego zmartwychwstanie nie przeobraziło jeszcze kosmosu, a ludzie powołani do tego, by być Jego Ciałem, nie stali się jeszcze wszyscy ciałem zmartwychwstałym. Dlatego Chrystus już zmartwychwstał i jeszcze nie zmartwychwstał.

Wszystko to prowadzi do wniosku, że życie sprawiedliwych w Bogu przed końcem czasów to nie egzystencja duszy odłączonej od ciała, lecz życie zmartwychwstałej konkretnej osoby w Bogu, co oznacza obecność jej ciała. Jest to już zmartwychwstanie ciała, chociaż jeszcze niepełne i niejawne. Nie jest ono jeszcze pełne ze względu na solidarność łączącą wszystkie członki ludzkości ponad czasem i ponad przestrzenią i ze względu na solidarność ludzi z kosmosem. Dlatego Biblia głosi zmartwychwstanie powszechne na końcu czasów. Różnica pomiędzy pierwszym a drugim zmartwychwstaniem jest taka, jak pomiędzy przejściem od tego, co niepełne, ku temu, co dokonane i dopełnione. Ostateczne przyjście Chrystusa jest dla każdego z nas wydarzeniem mającym dopiero nadejść, lecz z punktu widzenia Boga jest to odwieczna Boska teraźniejszość. Nie można jednak utożsamiać obu rodzajów zmartwychwstania, gdyż to oznaczałoby, że nie ma ciągłości między ciałem zmartwychwstałym a ciałem doczesnym i że Bóg nie szanuje praw czasu, który stworzył i któremu się poddał w Chrystusie. Dlatego zmartwychwstanie każdego człowieka nie może być pełne, dopóki nie dokona się zmartwychwstanie wszystkich ludzi.

Skoro los człowieka po śmierci polega na zmartwychwstaniu, reinterpretacji muszą ulec pojęcia „sąd”, „niebo”, „czyściec” i „piekło”.

Sądu nie można, tak jak chciała tradycyjna eschatologia, rozdzielać na dwa etapy. Skoro widzenia Boga dostępuje się wraz z „pierwszym” zmartwychwstaniem, sąd musi je wyprzedzać. Wielki sąd nad światem trwa od przyjścia Chrystusa i wplata się w osnowę każdego ludzkiego życia, zależnie od wiary lub jej odrzucenia. Moment śmierci jest chwilą, w której ostatecznie przypieczętowany zostaje kierunek, jaki człowiek chciał nadać swojemu życiu. Jest to więc także chwila, w której oczekuje człowieka ostateczny sąd Boży.

W tej sytuacji stanu człowieka po śmierci nie można rozumieć jako tylko częściowej wspólnoty z Bogiem. Niebo jest ostatecznym przeznaczeniem człowieka. A optyka zmartwychwstania skłania do tego, by rozumieć je jako pełnię zbawienia człowieka ostatecznie zmartwychwstałego, człowieka, który przeszedł do Boga. Jednakże rozciągłość procesu zmartwychwstania powoduje, że i ono jest „wielkością rosnącą”. Swojego ostatecznego zbawienia ludzkość dostępuje bowiem w Chrystusie i przez Niego. Chrystus jest głową ciała, które musi się do niego przyłączyć, by żyć pełnią Jego synowskiej relacji z Ojcem. Niebo urzeczywistni się w sposób doskonały wraz z dopełnieniem się wszystkiego, wraz z powrotem Chrystusa, Jego sądem i powszechnym, pełnym zmartwychwstaniem ciał.

Tradycyjna eschatologia spowodowała wielkie spustoszenie w świadomości chrześcijan, jeśli chodzi o ideę czyśćca. Wyobrażamy go sobie jako miejsca, gdzie zadawane są męki analogiczne do mąk piekielnych, z tym że nietrwające wiecznie. Ale czyściec to nie miejsce i czas analogiczne do obecnych w naszym wszechświecie, bo wieczność nie jest ciągiem chwil, lecz natychmiastową obecnością wszystkiego w jednej chwili, trwającej od zawsze do zawsze. W świetle zmartwychwstania czyściec należy rozumieć jako aspekt procesu przejścia człowieka do Boga. Jest on procesem oczyszczenia, operacją, która odkrywa w człowieku prawdę i stawia w prawdzie, aby mógł on dojść do pełni życia w Bogu. Czyściec to jakościowy aspekt przejścia człowieka do Boga i osobistego sądu dotyczącego każdego. „Chwila” czyśćca jest chwilą spotkania z Bogiem. Jest on konieczny, gdyż nawet w tym, kto przez zasadnicze ukierunkowanie życia w pozytywny sposób odpowiedział na łaskę Bożą, nadal istnieją opory. Świat Boży jest światem światła i przejrzystości, a więc ten, kto nie stał się przeźroczysty i pełen światła, nie może do niego wejść. Cierpienie czyśćca jest więc cierpieniem jeszcze spętanej miłości. W człowieku, który jest jeszcze po części nieprzeźroczysty, szok spotkania z Bogiem jest „trawiącym ogniem”. Obraz płomieni oznacza ogień Bożej miłości, który pali tylko to, co się jej sprzeciwia. Ze strony Boga czyściec nie jest karą, lecz darem przeobrażającej przemiany, a jednocześnie wymaganiem Jego miłości.

Namysł nad tą miłością Boga, nad twierdzeniem: Bóg jest miłością, pozwala też na zobaczenie w innym świetle prawdy o piekle. Nie można traktować go jako wiecznego obozu koncentracyjnego. Piekło to tragiczne i nieodwracalne odrzucenie miłości. Oczywiste jest więc, że Bóg go nie chce. Jednakże człowiek może chcieć nie kochać i wtedy sam tworzy piekło. Pojawia się ono wtedy, gdy miłość zostaje całkowicie odrzucona. Potępiony cierpi przede wszystkim z powodu nieobecności Boga, z powodu niemożności kochania Go. Jest więc ono realną możliwością dla każdego, kto definitywnie odrzuca Boga. Ostrzeżenie to nie mówi nam, że ktoś rzeczywiście będzie w piekle. Piekło jest realnie możliwe, lecz – miejmy mocną nadzieję – nie będzie przeznaczeniem żadnego człowieka. Nadzieja ta opiera się na zbawczej woli Bożej powszechnego odkupienia. Między piekłem „możliwym” a piekłem „rzeczywistym” trwa niezmienna i wyzwalająca miłość Boża, która działa w taki sposób, by mogąca się wydarzyć katastrofa nigdy się nie wydarzyła.

Jak więc widzimy, uczynienie zmartwychwstania centrum nauki o rzeczach ostatecznych może wiele zmienić w naszej świadomości eschatologicznej i w naszych wyobrażeniach o zaświatach, często wręcz niechrześcijańskich. Nasz los po śmierci może stać się bardziej zrozumiały. Człowieka można bowiem traktować jako zmartwychwstałą jedność duszy i ciała oczekującą na ostateczne zmartwychwstanie i spełnienie w Bogu. A to oznacza, że nie jest on czymś niepełnym, co nie może być uznane za człowieka. Zmartwychwstanie oczyszcza też nasze wyobrażenia o rzeczach ostatecznych. To dużo, a niewykluczone, że myślenie zmierzające w tym kierunku może odsłonić jeszcze szersze perspektywy. Czy jednak to wystarczający powód, by porzucić tradycyjną eschatologię, która służyła tylu pokoleniom chrześcijan, co więcej, dawała im nadzieję na życie wieczne? A może pytanie powinno brzmieć inaczej: czy pozwalając na to, by prawda o zmartwychwstaniu znajdowała się na peryferiach wiary, a nawet poza nimi, możemy jeszcze uważać się za uczniów Jezusa Chrystusa? Skoro od wiary w zmartwychwstanie, więcej: od uczynienia tej prawdy centrum wiary, zależy tożsamość chrześcijaństwa, to odpowiedź jest oczywista. Naszej wierze nie może zabraknąć odwagi. Nie tylko by zmienić swoje wyobrażenia, ale przede wszystkim by przyjąć prawdę, będącą zgorszeniem dla rozumu, który ciało chętnie by unicestwił. Można i trzeba wierzyć odważnie. Ale odwagą swojej wiary chrześcijanie nie dorównają odwadze prawdy o zmartwychwstaniu za sprawą największej nawet liczby tekstów teologów. Prawda ta musi być obecna w codziennym nauczaniu Kościoła. A z tym bywa różnie… Naszym kapłanom nawet w poranek wielkanocny łatwiej mówić o spowiedzi wielkanocnej i potrzebie cnotliwego życia niż o centralnej prawdzie chrześcijaństwa, bez uwierzenia w którą i uczynienia jej centrum swego życia na nic się zda wszelkie nauczanie moralności. Może więc czas byśmy przynajmniej przy tej okazji mogli się dowiedzieć, jaki jest nasz ostateczny los? Że czeka nas zmartwychwstanie i że nie jest to odległa przyszłość.

Tekst oparty na książce: Bernard Sesboüé, Zmartwychwstanie i życie. Krótki traktat o rzeczach ostatecznych, tłum. M. Żerańska, Poznań 2002.

[gview file=”https://rynkowski.blog.deon.pl/files/pliki/1.txt_nd_esch_zmart.pdf” force=”1″]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *