Robert M. Rynkowski, Teologiczne pars pro toto, „Znak” 708 (2014) nr 5, s. 71–73.
Bycie teologiem to nie tylko refleksja nad swoją wiarą, ale również rozmowa z Bogiem, modlitwa, poznawanie Go w osobistym doświadczeniu. Czy nie mówilibyśmy zatem o drewnianym żelazie, gdybyśmy twierdzili, że ktoś, kto rozmawia z Bogiem, modli się do Niego, jednocześnie jest kryptoateistą?
W jednym z Tadeuszem Zatorskim – autorem artykułu „Wiemy zbyt wiele”. Czy teolog może nie być ateistą? w lutowym „Znaku” – zgodzić się trzeba: dziwny to byt teologia i niełatwy do opisania, ba, sami teologowie mają problemy, by go zdefiniować, o czym świadczy wielość definicji teologii. To jednak nie znaczy, że jedyną drogą do określenia tego bytu, a przy okazji zadania dość zaskakujących pytań i udzielenia podobnie zaskakujących odpowiedzi, jest stosowanie zabiegu retorycznego pars pro toto. Autor stosuje go w przynajmniej dwóch obszarach i raz jest to użycie, jak zakładam, zupełnie świadome, a raz być może nie.
Zupa bez żółwia
Po pierwsze, w artykule często używane są słowa „teologia”, „teologowie”. Jednak katalog przykładów, które Zatorski przywołuje, jest dość ograniczony. To głównie teologowie protestanccy z XVIII i XIX w. („neologowie”), Franz Overbeck, Rudolf Bultmann, Paul Tillich, na dodatek przeważnie teologowie obszaru języka niemieckiego. Owszem, pojawiają się również nazwiska teologów katolickich: Alfreda Loisy’ego, Eugena Drewermanna czy zwłaszcza Karla Rahnera, a nawet Josepha Ratzingera, ale znowu jest to zestaw dość ograniczony i zawężony głównie do teologów niemieckojęzycznych. Czy analiza poglądów tak wąskiej grupy teologów, przy tym w niektórych przypadkach z niemal zamierzchłej przeszłości, jest wystarczającą podstawą do wyciągnięcia daleko idących wniosków co do wszystkich teologów i całej teologii? Weźmy chociażby obszernie omówiony esej Rahnera na temat aniołów, w którym ów teolog, jak precyzyjnie wyliczył autor, 16 razy na 47 stronach odnosi do nich słowa „jeśli istnieją”, co dla Zatorskiego jest dowodem na to, że „hipotetycznemu istnieniu »pozaludzkich osób duchowych« nie przypisuje on [Rahner] wielkiego prawdopodobieństwa”. Powodem, dla którego jeden z największych teologów katolickich XX w. nie twierdzi tego wprost, jest zdaniem Tadeusza Zatorskiego tylko to, że jako kapłan i teolog nie może przejść do porządku dziennego nad tym, że przez 2000 lat w nauce i praktyce całego chrześcijaństwa ich istnienie zakładano jako oczywiste. Owszem, twierdzenie, że szatan to spersonifikowane zło, a aniołowie to istoty mityczne, można znaleźć w literaturze teologicznej, ale Zatorski na pewno doskonale zdaje sobie sprawę z istnienia bogatej współczesnej literatury angelologicznej i demonologicznej, i to tworzonej przez poważnych teologów (np. Romano Guardini, Aniołowie. Rozważania teologiczne, Kraków 2003; Alfons Skowronek, Aniołowie są wśród nas, Warszawa 2001; René Laurentin, Szatan, mit czy rzeczywistość: nauczanie i doświadczenie Chrystusa i Kościoła, Warszawa 1997). Autor będzie jednak zapewne skłonny przyznać, że przez samo dorzucenie angelologii przyrządzona, jego zdaniem, przez teologów zupa żółwiowa bez żółwia, czyli racjonalne chrześcijaństwo wolne od zanieczyszczeń mitycznych, nie stanie się zupą z żółwiem. Jeśli teologowie taką zupę rzeczywiście przygotowali, a można mieć nieodparte wrażenie, że niektórzy tak, to właściwy smak nada jej dopiero dorzucenie Jezusa Chrystusa, Boga-Człowieka. Skrzydła anioła nie powinny bowiem żadnemu wierzącemu przysłaniać oblicza Boga.
Zgodzić się wypada oczywiście z autorem, że z postacią Jezusa czyniono różne zabiegi, aby uczynić ją jak najbardziej racjonalną i możliwą do przyjęcia dla człowieka „oświeconego”. Rękę przykładali do tego również teologowie, w tym katoliccy. Faktem jest również to, że dzisiaj wielkim powodzeniem, przynajmniej w niektórych kręgach, cieszy się pochodząca od Johannesa Weissa teza, że nauczanie Jezusa miało charakter apokaliptyczny, tzn., że miały nadejść koniec świata i Królestwo Boże na ziemi. A skoro tak, to nie tylko chwieje się koncepcja Boga-Człowieka (który pomylił się w kwestii końca świata), ale i nakazy moralne są czymś względnym, bo są to nakazy na krótki czas, na czas wojny, nie zaś pokoju. Warto jednak zauważyć, że w Polsce głosicielem tezy, że Jezus był prorokiem apokaliptycznym, jest ateista Dariusz Kot (Jezus zapomniany: prorok apokaliptycznego Królestwa, „Znak” 2012, nr 691, s. 22–28), nie zaś teologowie. Z kolei niemiecki biblista Gerhard Lohfink całą książkę Jezus z Nazaretu. Czego chciał. Kim był (liczącą 580 stron!) poświęca analizie konsekwencji rozumienia słowa „basileia” jako panowanie, nie zaś królestwo. Lohfink przekonująco pokazuje, że Jezus mówił nie o Królestwie Bożym mającym nadejść w bliżej nieokreślonej przyszłości eschatologicznej, ale o panowaniu Boga, które już nadeszło, i o tym, że od człowieka zależy, czy odpowie na nie swoim nawróceniem. To nie oczekujące na człowieka w zaświatach „królestwo niebieskie”, ale dokonujące się tu i teraz panowanie Boga. Dokonujące się „już”, bo działanie Boga ma miejsce teraz, i „jeszcze nie”, bo od człowieka zależy, czy odpowie na to działanie. Oczywiście Zatorski również w stosunku do tej książki może wysunąć zarzut, że to „ekwilibrystyka, niekiedy imponująca sprawnością językową i odwagą w kreowaniu nowych bytów”. Być może także Lohfinka będzie podejrzewał o to, że w istocie przestaje on z wolna wierzyć we własne dogmaty, ale jeszcze boi się do tego przyznać, że jest kryptoateistą. Chyba jednak będzie skłonny uznać, że oparte na filologii wyjaśnienie tego niemieckiego biblisty jest o wiele bardziej przekonujące niż, słusznie podejrzewane przez niego o ekwilibrystykę, dokonane przez protestanckiego teologa Paula Schütza rozróżnienie na czas alternatywny „paruzjalny”, który istnieje tam, gdzie się wierzy, nietożsamy z linearnym czasem kazualnym, w którym żyjemy.
Czy teolog się modli?
Tak czy inaczej, nieuprawnione jest wyciąganie wniosku, że to, iż część teologów stała się kryptoateistami – którzy za rolę teologii uważają, jak Franz Overbeck, dopomożenie chrześcijaństwu w położeniu się do grobu, albo jak Friedrich-Wilhelm Marquardt, unicestwienie jej własnych założeń – oznacza, że podobnie rolę teologii widzą wszyscy pozostali. Takiego przekonania nie znajduję ani w książkach szwajcarskiego teologa Hansa Ursa von Balthasara, ani Karla Rahnera, ani włoskiego teologa Brunona Fortego, ani Jacka Salija.
Gdyby jednak nawet Zatorski był w stanie wykazać, że wszyscy bardziej lub mniej współcześni teologowie to kryptoateiści, to i tak twierdzenie, że teolog musi być ateistą, byłoby oparte na argumentacji typu pars pro toto (i to jest ten drugi obszar użycia tej argumentacji, być może nieuświadomiony sobie przez autora). Rzecz bowiem w tym, że teologia nie kończy się na wydziałach teologicznych. Sami teologowie akademiccy przekonani są, chociaż przyznać należy, że nie wyciągają z tego wszystkich konsekwencji, że teologiem jest każdy wierzący, który zastanawia się nad swoją wiarą. Zakładać należy, że każdy to czyni w mniejszym lub większym zakresie, a niektórym wychodzi to tak dobrze jak Cliveowi Staplesowi Lewisowi czy Szymonowi Hołowni. Jednak na wypadek gdyby były co do tego wątpliwości, przywołajmy słowa Benedykta XVI z przemówienia do Międzynarodowej Komisji Teologicznej 3 grudnia 2010 r.: „Jak potwierdzili Ojcowie Kościoła, każdy, kto kocha Boga, jest przynaglony, by stać się w pewnym sensie teologiem, człowiekiem który rozmawia z Bogiem, który myśli o Bogu i próbuje myśleć razem z Bogiem”. Można do tego dodać twierdzenie Ewagriusza z Pontu: „Jeżeli jesteś teologiem, będziesz prawdziwie się modlił, a jeśli prawdziwie się modlisz, jesteś teologiem”, przy czym bycie teologiem oznaczało dla niego poznawanie Boga w osobistym doświadczeniu, a nie tylko posiadanie wiedzy o Nim. A zatem bycie teologiem to nie tylko refleksja nad swoją wiarą, ale również rozmowa z Bogiem, modlitwa, poznawanie Go w osobistym doświadczeniu. Czy nie mówilibyśmy zatem o drewnianym żelazie, gdybyśmy twierdzili, że ktoś, kto rozmawia z Bogiem, modli się do Niego, jednocześnie jest kryptoateistą? Owszem, być może są teologowie, ci akademiccy i nieakademiccy, którzy już się nie modlą, którzy nie poznają Go w osobistym doświadczeniu, niekoniecznie jednak trzeba uznawać, że jest to cecha wszystkich teologów, bo ci teologowie to również każdy z nas, wierzących.
***
Tadeusz Zatorski, za co mu chwała, postawił intrygujące pytanie, które powinno skłonić nie tylko teologów akademickich, ale każdego z nas do zastanowienia się, czy przypadkiem jego bycie teologiem nie sprowadza się w istocie do dopomagania chrześcijaństwu w położeniu się do grobu. Jednakże odpowiedzi na to pytanie nie da się udzielić metodą teologicznego pars pro toto.