Ze sprawą Katarzyny Fart przyszedł do mnie inspektor Paweł Czarny. W moim biurze pojawił się krótko po tym, jak ja do niego wszedłem. Jak zwykle, gdy musiał osobiście pofatygować się do mnie, rzucił w kierunku Kingi coś, co brzmiało jak „dobry” albo „bry”, po czym od razu wszedł do mojego gabinetu. Nie czekając na zaproszenie, rozsiadł się na krześle dla gości.
– Dzień dobry, panie inspektorze – powitałem go przyjaźnie. – Czemu…
– Zamknij się, Stern – warknął – i posłuchaj uważnie. Zajmiesz się, i to natychmiast, sprawą Katarzyny Fart. Tu masz wszystko. – Rzucił na biurko papierową teczkę. – I nie nawal, dobrze ci radzę – ostrzegł, po czym podniósł się z krzesła, jakby zamierzał od razu wyjść.
Nie znoszę grubiaństwa, jednak dla mojego gościa mam nieco większą tolerancję. Nie dlatego, że często to dzięki niemu mam zlecenia, ale dlatego, że to znakomity fachowiec, jakich niewielu już się spotyka. Takim potrafię wybaczyć więcej.
– A dlaczego sam pan nią się nie zajmie, inspektorze? – zapytałem.
Obrócił się i spojrzał na mnie przeciągle.
– Bo nie lubię Sejmu – rzucił, po czym odwrócił się i wyszedł.
Wewnętrzny tłumacz słów i nastrojów inspektora Pawła Czarnego podpowiedział mi, że sprawa jest z gatunku tych, na których zarobię jedynie wdzięczność policjanta. Mnie potrzebne były realne pieniądze, lecz zlecenie musiałem wykonać. Czek w postaci wyjaśnienia tej sprawy mógł mi się przydać w przyszłości.
Zajrzałem do zostawionej przez policjanta teczki. Dowiedziałem się z niej, że trzydziestopięcioletnia Katarzyna Fart została zgwałcona i zabita przez Sławomira Kowalskiego, recydywistę, prawdopodobnie chorego psychicznie, mającego na koncie pobicia i rozboje, gdy w nocy wracała z pracy do domu. „Stern, jestem pewien, że ktoś mu zlecił to zabójstwo” – głosiła odręczna notatka inspektora Czarnego. Oznaczała ona tyle, że jeśli w tej sprawie było drugie dno, to komuś bardzo zależało, żeby policjant nie mógł go szukać. Jednak na podstawie czego inspektor go się dopatrywał, nie byłem w stanie dociec. Tyle że instynkt rzadko go zawodził, przyjąłem więc, że i tym razem można na nim polegać.
Z matką denatki umówiłem się w Kawiarni Czytelnik. Rzadko bywałem w tym kultowym miejscu, które mimo dziejowych wichrów trwało od blisko siedemdziesięciu lat, podczas gdy inne lokale znikały niekiedy po kilku miesiącach. Wybrałem właśnie je ze względu na bliskość parlamentu. Podejrzewałem, że inspektor Czarny nie bez powodu wspomniał o swojej niechęci do Sejmu.
– Córka jest… była prawniczką – mówiła przez łzy kobieta, gdy dostaliśmy zamówione kawy i słodycze. – Rozpierała mnie duma, gdy przed rokiem udało jej się zostać sejmowym legislatorem. Miała świetnych szefów, kochała tworzenie ustaw. Ostatnio mówiła mi, że jest taka zapracowana, bo posłanka – wie pan, ta Zuzanna Trojanowska-Bąkiewicz, którą ciągle w telewizji pokazują – ją zauważyła i nieustannie prosi o pomoc w pisaniu ustaw. Była naprawdę szczęśliwa… Inaczej: byłaby szczęśliwa, gdyby nie ten jej Karol. To znaczy jej pasował, ale mnie nie. Też niby prawnik, a żadnej ambicji nie ma. Uwierzy pan, że jako ochroniarz w sklepie pracuje? Jak można być z kimś takim… Na pogrzebie w ogóle nie wyglądał na przejętego. Kasia mówiła mi, że się ubezpieczyła na dużą sumę na wypadek śmierci. Wie pan, nie chcę rzucać oskarżeń, ale… No, sam pan rozumie.
Rozumiałem, choć hipotezy rozmówczyni nie traktowałem poważnie. Mimo to męża Katarzyny Fart odwiedziłem nazajutrz w miejscu jego pracy. Obrzuciwszy go wzrokiem, stwierdziłem, że ze swoją posturą zawodnika MMA wagi ciężkiej i fizjonomią zawodowego mordercy nie miałby czego szukać na sali sądowej.
– Ta stara wariatka to panu powiedziała? – zapytał z kpiną, gdy usłyszał, co zasugerowała jego teściowa. – To może ona zleciła zabójstwo Kasi? Tak samo mogło jej zależeć na jej śmierci jak mnie, bo Kasia pięćdziesiąt procent sumy ubezpieczenia zapisała na nią, zresztą za moją namową. A może jesteśmy w zmowie? Powiem panu coś, panie Stern: teściowa uważa mnie za nieudacznika. Nie będę pana przekonywał, że gdybym chciał, to pracowałbym w najlepszych kancelariach adwokackich. Może pan popytać, niektórzy jeszcze mnie pamiętają. Ale nie chcę. Wie pan dlaczego? Bo mnie prawo, a raczej środowisko prawników brzydzi. Banda krętaczy i oszustów, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy. A najbardziej brzydzi mnie legislacja. To jest najgorsze bagno. Jednak Kasia miała inne zdanie na ten temat. Była idealistką, myślała, że zmieni świat. Ale nie zmieniła. Teraz żałuję, że nie chciałem z nią rozmawiać o tym, co robiła. Ostatnio coś ją gryzło, była jakaś przybita, już nie mówiła o pracy z takim entuzjazmem. Nawet rzuciła coś takiego, że politycy to oszuści.
Rozmowa z mężem zamordowanej upewniła mnie, że tropów, zgodnie z sugestią inspektora Czarnego, powinienem szukać w jej miejscu pracy. Poszedłem do biura i zleciłem Kindze przejrzenie ustaw, którymi ostatnio zajmowała się Katarzyna Fart. Poprosiłem również, by zwróciła uwagę zwłaszcza na te, w których tworzenie szczególnie zaangażowana była posłanka Zuzanna Trojanowska-Bąkiewicz. Sam poszedłem na obiad, gdyż od rana nie miałem nic w ustach.
Na pracowitość i zaangażowanie Kingi zawsze mogłem liczyć, więc nie byłem zaskoczony, że po powrocie dostałem zestawienie ustaw, wraz z krótkim opisem, o co w nich chodziło i jakie były ich dalsze losy. Wynikało z niego, że posłanka szczególnie intensywnie zajmowała się zmianami w kodeksach, a zwłaszcza w karnym. Moją uwagę zwróciła ustawa, która wprowadzała kary za dezinformację i ataki cybernetyczne prowadzone na rzecz obcego państwa. Mogłem sobie wyobrazić, że jakiś zagraniczny wywiad posunął się do morderstwa legislatorki, którą być może zmusił do wprowadzenia do ustawy jakichś korzystnych dla siebie rozwiązań. Zabrałem wydrukowaną ustawę do domu i począłem ją analizować. O to samo poprosiłem Kingę, w końcu studentkę prawa. I to był dobry krok, bo to właśnie ona zwróciła moją uwagę na zapis, który przeoczyłem. A rzeczywiście mogło zastanawiać, skąd w ustawie o szpiegostwie znalazł się przepis, który zmieniał artykuł dotyczący spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, tym bardziej że była to zmiana niewielka. Oprócz tego, że następowało podwyższenie kary za spowodowanie takiego uszczerbku o kilka lat, wszystko inne pozostawało tak, jak było.
Szybko jednak okazało się, że Kinga na studiach nie jest tylko dla formalności. Nie zauważyłem drobnego szczegółu, który dostrzegła ona, a mianowicie braku przecinka. Przepis mówił, że karze więzienia podlega ten, kto „powoduje inne ciężkie kalectwo, ciężką chorobę nieuleczalną lub długotrwałą chorobę realnie zagrażającą życiu”. Tymczasem pierwotnie po słowie „długotrwałą” stał przecinek, co oznaczało, że do więzienia mógł trafić ten, kto powodował, po pierwsze, ciężką chorobę nieuleczalną, po drugie, ciężką chorobę długotrwałą, po trzecie, chorobę realnie zagrażającą życiu. Po zmianie kara groziła temu, kto spowodował, po pierwsze, ciężką chorobę nieuleczalną, a po drugie, długotrwałą chorobę realnie zagrażającą życiu. Czy komuś mogło zależeć, by wyeliminować z przepisu spowodowanie ciężkiej choroby długotrwałej albo choroby realnie zagrażającej życiu, która teraz musiała być długotrwała?
Wraz z Kingą prześledziliśmy cały proces legislacyjny. Okazało się, że w projekcie rządowym zmiany artykułu dotyczącego ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w ogóle nie było. Pojawił się na etapie pracy w komisji jako typowa wrzutka poselska, choć popierana przez Ministerstwo Sprawiedliwości jako zmierzająca do podwyższenia kar. Przepis ten właściwie nie zwrócił niczyjej uwagi, wszystkim wystarczały wyjaśnienia, że wzrasta liczba ciężkich pobić i innych uszkodzeń ciała, w związku z czym podwyższenie kar jest konieczne. Braku przecinka nie zauważono na żadnym etapie prac sejmowych czy senackich. Ustawa weszła do systemu prawnego i od paru miesięcy obowiązywała.
Sprawdziłem przeszłe i teraźniejsze sprawy oraz kontakty poseł Zuzanny Trojanowskiej-Bąkiewicz i zorientowałem się, że znawczyni prawa karnego zaskakująco często była widywana w podejrzanym towarzystwie. Szybko stało się dla mnie jasne, kto stoi za zabójstwem Katarzyny Fart. Z udowodnieniem tego był jednak spory problem. Znowu musiałem zwrócić się o pomoc do uzdolnionych informatycznie znajomych Kingi. Pracowali całą noc, ale efekt dawał nadzieję na sukces, choć musiałem liczyć na to, że posłanka spanikuje, gdy dostanie filmik z ożywioną przez nich z pomocą sztucznej inteligencji Katarzyną Fart zarzucającą jej zlecenie morderstwa i mówiącą, że jest nagranie, w którym szczegółowo opisuje, w jaki sposób została skłoniona przez parlamentarzystkę do wprowadzenia do ustawy korzystnej dla niej zmiany polegającej na usunięciu przecinka. Gdyby bowiem uważnie mu się przyjrzała, odkryłaby, pewne niedoskonałości. Wysłałem posłance film z fałszywego adresu z żądaniem zapłacenia odpowiednio wysokiej kwoty i czekałem na reakcję.
Słyszałem już o specjalistach od oszust internetowych, którzy przy odpowiednim zbiegu okoliczności dali się nabrać na mail czy SMS z żądaniem zapłacenia złotówki za niewłaściwie wpisany adres na paczce, która miała być im dostarczona. W przypadku mojej ofiary kumulacja różnych sprzyjających mi czynników musiała być wyjątkowo korzystna, skoro zgodziła się osobiście przekazać mi pieniądze na odludziu nad Bugiem pod Wyszkowem. Wybrałem to miejsce, bo chciałem, żeby miał do niego blisko ktoś jeszcze, kto mógł być zainteresowany filmem.
O zmroku stawiłem się w umówionym miejscu. Tym razem, jako że miałem na sobie kamizelkę kuloodporną, musiałem się ubrać w spodnie dżinsowe, obszerną bluzę polarową i kurtkę. Wkrótce spośród drzew wyłoniła się pani poseł z torbą w ręku. Byłem pewien, że nie jest sama. Nie wyglądała najlepiej.
– Kim pan jest i skąd ma pan ten film? – zapytała drżącym głosem.
– A czy to ważne? – odpowiedziałem swobodnym tonem. – Mnie bardziej interesuje to, czy w tej torbie jest sto tysięcy.
– Jest – potwierdziła. – Ale to zbyt dużo…
– Za dużo za śmierć dobrze zapowiadającej się prawniczki? Żartuje pani sobie?
– Ja jej nie zabiłam! – wypaliła.
– Wiem. Jej zabójstwo zlecił syn potentata z branży alkoholowej Janusz Powód, któremu grozi wieloletnie więzienie za ugodzenie kilkukrotnie nożem człowieka w klatkę piersiową, w wyniku czego doszło do obrażeń, co może być zakwalifikowane jako spowodowanie choroby realnie zagrażającej życiu, ale nie długotrwałej choroby realnie zagrażającej życiu, bo ofiara spędziła w szpitalu ledwie miesiąc, a teraz ma się całkiem dobrze. Katarzyna Fart za dużo wiedziała o tym, dlaczego przecinek zniknął z kodeksu karnego, i musiała zginąć. Tak mnie jednak zastanawia, pani poseł… Nie boi się pani, że i pani straci życie w wyniku napadu albo nieszczęśliwego wypadku?
Kobieta szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, z zarośli wypadł dobrze zbudowany młody mężczyzna z pistoletem w dłoni.
– Dość tego! – wrzasnął. – Zamknij się albo rozwalę ci łeb.
– Nie radzę – odpowiedziałem, starając się zachować spokój. – Chyba że pan chce, panie Powód, żeby za jakieś – zerknąłem na zegarek – półtorej godziny cała Polska obejrzała sobie na Facebooku filmik, w którym Katarzyna Fart opowiada o tym, jak została zamordowana przez jeden głupi przecinek na zlecenie słynnego Janusza Powoda.
Bandzior zawahał się. Musiał zorientować się, że groźba jest realna. A ja byłem pewien, że nie myliłem się co do zleceniodawcy zabójstwa legislatorki.
– Dobra, nie ma co tracić czasu, bo nie zdążę wrócić do Warszawy i zablokować publikacji tego filmu – rzuciłem nonszalancko. – Jak mi się skończy forsa, zgłoszę się po następną ratę.
Posłanka i bandzior spojrzeli na siebie zaskoczeni.
– Ej, co to za mowa? – rzucił po chwili Powód. – Miałeś oddać filmy.
– A z czego będę żył? Od teraz jestem na waszym utrzymaniu. I módlcie się o moje dobre zdrowie, jeśli nie chcecie, żeby te filmy ujrzały światło dzienne.
Bandzior zgrzytnął zębami, ale stał niezdecydowany. Za to posłanka zalała się łzami.
– Mówiłam, żeby jej nie zabijać – zaszlochała.
– Zamknij się – warknął Powód. – Co, miałem pozwolić, żeby ta głupia krowa, która postanowiła być praworządną obywatelką, poszła na Policję? Skąd miałem wiedzieć, że nagrała te idiotyczne filmy? Ojciec też uważał, że to najlepsze rozwiązanie.
– Nigdy już się od tego nie uwolnimy – wyszeptała kobieta przez łzy.
– I tu się mylisz – warknął bandzior i skierował pistolet w moją stronę.
Zanim jednak zdążył pociągnąć za spust, kula wystrzelona przez któregoś z policjantów inspektora Pawła Czarnego utkwiła w jego udzie. Z lasu momentalnie wypadli funkcjonariusze, obezwładnili go i zabrali mu broń, skuli również posłankę, która patrzyła na wszystko, co się wokół niej działo, jak zahipnotyzowana.
Po kilkunastu minutach na polanie zostaliśmy tylko ja i inspektor Czarny.
– Spisałeś się, Stern – powiedział z uznaniem i wyciągnął rękę na pożegnanie.
Uścisnąłem jego dłoń i ruszyliśmy każdy w swoją stronę. Moją uwagę przykuł pewien szczegół.
– Panie inspektorze, zapomniał pan torby z pieniędzmi pani poseł – zawołałem za nim.
Zatrzymał się i spojrzał na mnie zdziwiony.
– Nie widziałeś, Stern? Wpadła do rzeki w czasie akcji.
Podniosłem torbę i ruszyłem przed siebie. Kindze i jej kolegom należała się spora premia.
Oczywiście opisane matactwa legislacyjne są całkowicie fikcyjne. Jednak przecinek z przepisu kodeksu karnego dotyczącego spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu rzeczywiście zniknął, gdy uchwalany był nowy kodeks karny, o czym przeczytać można w moim artykule „Historia pewnego przecinka”. Przecinka nie było w kodeksie przez parę lat, jest więc prawdopodobne, że rzeczywiście ktoś na tym skorzystał.
Jeśli opowiadanie Ci się podobało, nie kupuj mi kawy, którą wprawdzie lubię, ale która w nadmiarze szkodzi. Zamiast tego kup, wypożycz w bibliotece, kup na prezent świąteczny, oceń czy zrecenzuj gdzieś w internecie którąś z moich książek (https://lubimyczytac.pl/autor/69760/robert-m-rynkowski), poleć je znajomym. Za wszystkie takie działania z góry serdecznie dziękuję!