Śledztwa Benedykta Sterna – Czarny Tulipan

Grafika wygenerowana za pomocą Bing Image Creator

Sprawa Idziego Grobera, choć powinienem powiedzieć „sprawa Grobera”, gdyż człowiek ten tak nienawidził swojego imienia, że gotów był wytaczać procesy wszystkim, którzy go używali, trafiła do mnie w odpowiednim momencie. Gdy w moim biurze zjawił się wyglądający niczym zombie z horrorów młody człowiek, na którego widok Kinga omal nie zemdlała, byłem akurat w wielkiej potrzebie finansowej. Wszystko przez sprawę zabójstwa starego lichwiarza, którą przeszło dwa miesiące zajmowałem się na prośbę inspektora Pawła Czarnego, a która nie przyniosła takich dochodów, jakich się spodziewałem, właściwie nie przyniosła ich wcale.

Gdy zaprosiłem Zombera, bo tak się przedstawił mój gość, do gabinetu, a ten rozsiadł się, dzwoniąc przy tym wszystkimi łańcuchami, którymi był obwieszony, wrażenie, jakie wywarł na mojej pracownicy, szybko się wyjaśniło. Miałem przed sobą słynnego influencera, youtubera czy też streamera, a więc kogoś, kto jak później dowiedziałem się od Kingi, na żywo pokazuje innym swoją pasję. Pasja Zombera i jego przyjaciela Grobera była dość nietypowa. Fascynowało ich wszystko, co wiązało się ze śmiercią i zmarłymi: wizyty w kostnicach, w miejscach makabrycznych wypadków, na cmentarzach w środku nocy. Tylko że nawet w przypadku tak specyficznej pasji, choć wydało mi się to niemożliwe, była konkurencja. Żeby utrzymać widzów, chodzenie o północy po cmentarzu nie wystarczyło. Tym bardziej że rywale nie zasypiali gruszek w popiele.

– Wymyśli, że Truper na tydzień zamknie się w trumnie – z zaangażowaniem relacjonował Zomber. – Wyniki oglądalności od razu poszły im w górę.

Trudno mi było pojąć, co ciekawego może być w relacji faceta leżącego w drewnianej skrzyni, ale moja wyobraźnia od dawna nie nadążała za współczesnym światem.

– Nie mogliśmy być gorsi – ciągnął mój przyszły klient. – Grober wpadł na pomysł, że skoro tak, to on pozwoli zakopać się w prawdziwej mogile na parę dni. Na czynnym cmentarzu, chociaż próbowaliśmy, się nie dało. Chcieliśmy też na nieczynnym, na Białołęce jest taki zarośnięty cmentarz ewangelicki przy Kamykowej, parę płyt nagrobnych, obramowań, ale dół trudno tam wykopać, same splątane korzenie w ziemi. W końcu przypomniałem sobie, że znajomy ma zapuszczoną działkę przy alei Waszyngtona na Saskiej Kępie. Idealne miejsce, bo jesienią mało kto tam się kręci, a na dodatek jest tam domek, w którym mogłem się zainstalować ze sprzętem. Nocą wykopaliśmy dół, włożyliśmy do niego trumnę, do niej Grobera, zasypałem go. Oczywiście w wieku zrobiliśmy otwór i włożyliśmy rurę, żeby mógł oddychać i przekazywać relacje filmowe.

Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszałem, ale mój gość nie wyglądał na takiego, który żartuje.

– Przez pierwszy dzień i noc dobrze nam szło. Siedziałem i pilnowałem relacji z grobu, a oglądalność wystrzeliła w kosmos. Katastrofa przyszła drugiej nocy. Następna relacja z grobu miała być o północy. Zjadłem zamówioną pizzę, przymknąłem oczy, wydawało mi się, że tylko na chwilę. Gdy je otworzyłem, za oknem było już widno. Rzuciłem się do komputera, przekonany, że Grober mnie zabije za zawalenie relacji, ale okazało się, że nie mam z nim połączenia. Wypadłem na zewnątrz i omal nie zemdlałem. W miejscu, gdzie go zakopałem, stała wielka kałuża. Krótka rurka dostarczająca powietrze do trumny zniknęła pod wodą. W nocy przeszła potężna ulewa, która zalała całe miasto, w tym również Grobera. Tak, wiem, co pan myśli. Przykimałem, zgadza się. Ale ja nie mogłem tak po prostu zasnąć. Cały czas byłem skoncentrowany, nie piłem alkoholu ani niczego nie brałem, pilnowałem się, a nagle mnie ścięło.

Dowiedziałem się jeszcze, że Zomber podejrzewa konkurencyjną grupę Trupera. Niczym katarynka powtarzał, że to na pewno oni w nocy zakradli się na działkę i uśpili go jakimś gazem, i błagał mnie, żebym coś zrobił, bo on nie może pójść do więzienia.

Zastanowiło mnie, dlaczego facet jeszcze nie siedzi w areszcie. Od razu po jego wyjściu zadzwoniłem do inspektora Czarnego, który był najwłaściwszą osobą, by odpowiedzieć na to pytanie.

– Dlaczego? – warknął. – Bo ma ojca sławnego adwokata, który zdążył już obdzwonić pół prokuratury. Nic nie mogę zrobić, mam związane ręce.

Ucieszyła mnie ta wiadomość, bo oznaczała, że bez wyrzutów sumienia będę mógł dopisać co najmniej jedno zero w kwocie na rachunku za moje usługi.

Od Kingi, która miała dziwnie dużo wiadomości na temat streamerów, dowiedziałem się, gdzie mogę znaleźć Trupera. Nie była to trumna, lecz jego ulubiona knajpa, w której można było się poczuć, jakby się było na tamtym świecie, chociaż raczej w tej mrocznej jego części. Mój strój, czarny trzyczęściowy garnitur i czarny płaszcz oraz kapelusz, tylko kolorystycznie pasowały do gotyckich strojów bywalców tego lokalu. Trupera dostrzegłem przy barze. Przed sobą miał szklankę ze zwykłą czystą wódką. Usiadłem obok niego i zamówiłem brandy.

– Podobno zabił pan Grobera – rzuciłem po chwili, patrząc przed siebie na półki z butelkami.

Drgnął, a potem powoli obrócił głowę w moim kierunku.

– A ty kim jesteś, pajacu? – zapytał nieco bełkotliwym głosem.

– Benedykt Stern, do usług. Prywatny detektyw. Pan Benedykt Stern – podkreśliłem.

Prychnął pogardliwie i jednym haustem wypił zawartość swojej szklanki.

– Coś ci powiem… panie Stern. Taki z pana detektyw jak ze mnie angielski król. Po co miałbym zabijać mojego kumpla? Przecież to nasze wojny napędzają cały ten biznes. To dzięki niemu jestem tym, kim jestem. Musiałby oszaleć, żeby go zabijać. Szukaj pan gdzie indziej, panie Stern. Jeśli ktoś go zabił, w co wątpię… Przesadziliśmy w naszym wyścigu, to go zabiło. Dlatego przerwałem moje relacje, choć tracę na tym kupę kasy. Ale jeśli ktoś miałby się przyczynić do jego śmierci, to Zomber. Facet chciał zająć miejsce Grobera.

Pogadałem z nim jeszcze chwilę, ale niczego konkretnego się nie dowiedziałem. Intuicja podpowiadała mi, że Truper nie kłamie. Utwierdziłem się w tym przekonaniu, gdy w internecie znalazłem sugestię, że w rzeczywistości Grober i Truper są dobrymi kumplami, a ich wojna jest tylko po to, żeby podbijać zasięgi. Problem w tym, że wierzyłem również Zomberowi, że jedyną jego winą było to, że zasnął.

Był jeszcze jeden trop, który musiałem sprawdzić. Na szczęście mój klient był w stanie podać wszystkie potrzebne mi szczegóły.

Następnego dnia rano siedziałem w pokoju lokalnego kierownika firmy realizującej kurierskie dostawy jedzenia. Na początku bardzo się opierał, zasłaniając się ochroną danych osobowych, lecz gdy zagroziłem mu, że zaraz wykonam telefon do wdzięcznej klientki, która jest szefem miejscowej inspekcji pracy, okazało się, że przepisy, na które się powoływał, wcale nie są tak rygorystyczne. Wyposażony w udostępnione przez niego dane udałem się pod wskazany adres. W wynajmowanym mieszkaniu w bloku z wielkiej płyty na warszawskim Gocławiu zastałem białoruską rodzinę. Kurierem, który dostarczał Zomberowi pizzę, okazał się osiemnastoletni chłopak. Na szczęście całkiem dobrze mówił po polsku.

Bardzo nie lubię straszyć ludzi, nawet jeśli są takimi cwaniakami, jak ów kierownik z firmy kurierskiej, z którym rozmawiałem rano. Tym bardziej żal mi więc było Artioma, który choć drżał jak osika, gdy zadawałem mu kolejne pytania o dostawę na działki przy alei Waszyngtona, nie chciał powiedzieć, co tak naprawdę się wydarzyło. Dopiero postraszenie go policją i wydaleniem całej rodziny na Białoruś poskutkowało. Nie byłem dumny ze swoich metod, ale uzyskałem to, co chciałem: chłopak przyznał się, że ze swoich obowiązków nie wywiązał się w sposób prawidłowy.

Wróciłem do domu i zdałem sobie sprawę, że szukam igły w stogu siana. Jednak po pewnym czasie przypomniałem sobie coś, co powiedział Artiom: gdy dziewczyna z dziwnym makijażem poprosiła go, by pozwolił jej dostarczyć pizzę na działkę, powiedziała, że chce zrobić niespodziankę swojemu ukochanemu.

Rano, po uświadomieniu sobie w nocy po raz kolejny, głównie dzięki Kindze i zaprzyjaźnionym z nią informatykom, jak wiele człowiek zostawia śladów w internecie, choć wydaje mu się, że jest anonimowy, byłem niemal pewien, kto przyczynił się do śmierci Grobera. Zajadłem lekkie śniadanie, wypiłem mocną kawę, zadzwoniłem do inspektora Pawła Czarnego, który zagroził mi, że jeśli się mylę, to osobiście zamknie mnie w areszcie, i pojechałem do apteki na Nowym Świecie. Na szczęście oprócz młodziutkiej farmaceutki z czarnymi włosami i lekko gotyckim makijażem, nie było w niej nikogo.

– Ładna dzisiaj pogoda – zagaiłem. – Na dodatek podobno przez cały dzień i noc tak ma być.

– W żadnym razie – oburzyła się. – W nocy będzie lało.

– W telewizji mówią, że do jutra nawet kropla nie spadnie.

– Radzę panu wziąć solidny parasol, jeśli będzie pan wychodził z domu. Chyba że chce pan przemoknąć do suchej nitki.

– A skąd pani wie, że będzie ulewa?

– Z wiarygodnych źródeł, a nie z telewizji. Interesuję się tym, może mi pan zaufać.

– Skoro tak pani mówi… – westchnąłem. – To nawet dobrze się składa, bo mam pewną sprawę do załatwienia. Potrzebuję naprawdę mocnego środka nasennego. – Konspiracyjnie ściszyłem głos. – Takiego, po którym człowiek śpi jak zabity.

Uśmiech błyskawicznie zniknął z jej twarzy. Spojrzała na mnie nieco zlęknionym wzrokiem.

– Jeśli mocny, to do lekarza trzeba iść… – zaczęła.

– Nie mogę. To nie dla mnie. Potrzebuję czegoś silnego, co konia zwali z nóg, a przy tym takiego, żeby, jak wrzucę to do jedzenia, nie dało się tego wyczuć.

Oczy jej się rozszerzyły, przez chwilę nie była w stanie wypowiedzieć słowa.

– Nie wolno czegoś takiego robić, można wyrządzić komuś krzywdę… – wydukała po dłuższej chwili.

– Ale ja właśnie chcę zrobić temu komuś krzywdę – powiedziałem twardo. – I nie mam czasu czekać, skoro dzisiaj w nocy ma lać. To bardzo dobrze się składa, bo ulewa bardzo pomoże mi w realizacji mojego planu.

Zrobiła się blada jak ściana.

– To przestępstwo – powiedziała słabym głosem. – Powinnam to zgłosić na policję.

– Ależ oczywiście – zgodziłem się.

W tym momencie otworzyły się drzwi i do apteki wszedł inspektor Paweł Czarny ubrany w swój mundur. Obojętnym wzrokiem obrzucił półki apteczne. Dziewczyna wyglądała tak, jakby zobaczyła ducha.

– Proszę to zrobić teraz – szepnąłem. – Bo drugiej szansy nie będzie pani miała. Pozostawianie świadków przy życiu to kosztowny błąd, nie mogę sobie na niego pozwolić. No dalej, na co pani czeka? – dodałem głośniej.

Inspektor Czarny spojrzał na nas z zainteresowaniem i ruszył w naszym kierunku. Dziewczyna błyskawicznie odwróciła się i popędziła na zaplecze. Obiegłem kontuar i ruszyłem w pościg. Była już przy drzwiach prowadzących na zewnątrz. I pewnie bym jej nie dogonił, gdyby nie wpadła w ręce czających się za nimi policjantów inspektora Czarnego.

– Dlaczego zabiła pani Grobera? – zapytałem, gdy znalazłem się przy niej.

Ciężko oddychała. Ale po chwili nieco się uspokoiła, a na jej usta wypełzł blady uśmiech.

– Ja go nie zabiłam. Zrobiłam mu przysługę. Ja – ta, na którą nie raczył spojrzeć. Sprawiłam, że znalazł się w objęciach tej, którą naprawdę kochał – powiedziała z pewną satysfakcją.

Policjanci zabrali dziewczynę podpisującą nickiem „Czarny Tulipan” swoje internetowe wyznania miłości wobec Grobera, a ja pojechałem do biura. Opowiedziałem Kindze o finale sprawy. Miałem wrażenie, że tak jak ja odczuwa satysfakcję z rozwiązania zagadki, lecz nie z powodu tego, że prawdziwego zabójcę oddaliśmy w ręce policji.


Jeśli opowiadanie Ci się podobało, nie kupuj mi kawy, którą wprawdzie lubię, ale która w nadmiarze szkodzi. 😉 Zamiast tego kup, wypożycz w bibliotece, kup na prezent świąteczny, oceń czy zrecenzuj gdzieś w internecie którąś z moich książek (https://lubimyczytac.pl/autor/69760/robert-m-rynkowski), poleć je znajomym. Za wszystkie takie działania z góry serdecznie dziękuję!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *