„Szept węża” – reklamówka

Szelest folii. Może zbyt głośny. Wprawdzie jestem sam w pokoju, ale ściany są cienkie. Słyszę stukanie łyżeczki. Czy mogę być pewien, że tam nie słychać tego szelestu? Momentalnie się uspokajam. No i co z tego, że słychać? Byleby tylko nikt nie wszedł, nie zobaczył. Słyszeć może.
Muszę wychodzić, do spotkania dziesięć minut. Wolę, by nastąpiło ono w parku, gdzie o tej porze i przy takiej pogodzie pewnie nikogo nie ma, niż w pobliżu dworca, gdzie ludzi jest o wiele więcej. Że też musiało się rozpadać.

Wkładam pakunek pod pachę i ruszam. Może kolega nie zauważy. Ledwie wtykam głowę do jego pokoju. „Wrócę za jakieś dwadzieścia minut, pół godziny” – oznajmiam. „Mhm” – mruczy, przeżuwając posypanego obficie cukrem pudrem pączka serowego. Ja swojego zjadłem chwilę wcześniej. Kolega nawet na mnie nie spojrzał, zajęty wpisywaniem czegoś do komputera. I czego ja się obawiałem?
Wkładam kurtkę, naciągam kaptur. Wygląda na to, że nadal pada. Pakunek chowam pod nią. Teraz nikt go nie dostrzeże. Rękę mam dziwnie przyciśniętą do tułowia, ale przecież niektórzy ludzie wyglądają jeszcze dziwniej i nikt nie zwraca na to uwagi.
Zbiegam po schodach do wyjścia. Strażnik przy drzwiach ledwie podniósł głowę. Już jestem na zewnątrz. Zerkam na zegarek. Muszę się spieszyć, do spotkania coraz mniej czasu.
Mijam przechodniów. Jakaś kobieta mi się przygląda. Wygląda, jakby chciała coś powiedzieć. Szybko ją wymijam. Przez to trafiam na schody prowadzące prosto na peron dworca Powiśle. Chcę się wycofać, ale jest za późno. Tonę w ludzkiej rzece. Właśnie przyjechał pociąg skądś tam. Przyciskam się do ściany.
Mam wrażenie, że wszyscy ci ludzie mi się przyglądają. Czyżby widzieli? Domyślali się? Przecież to niemożliwe! Jedna warstwa materiału, druga, nikt nie może tego dostrzec. Odruchowo przyciskam mocniej pakunek pod pachą.
Udaje mi się wydostać z tłumu, wbiegam na upstrzone różnokolorowymi graffiti schody pod mostem Poniatowskiego. Niby zimno, a musiała się tu odbyć niezła nocna impreza, o czym świadczą rozbite butelki i wciąż intensywne przemieszane zapachy alkoholu i wydalonych z różnych miejsc organizmu płynów i treści ustrojowych.
Zbiegam po schodach do parku. Prosto w wielką kałużę na nierównym chodniku, wypełnioną opadłymi liśćmi. Staram się ją przeskoczyć. Prawie się udaje, ale ślizgam się na błocie i liściach. Nadludzkim wysiłkiem utrzymuję równowagę. W ostatniej chwili przytrzymuję wysuwający się spod kurtki pakunek. Uff, mało brakowało.
Ruszam szeroką parkową aleją z solidnym chodnikiem. Uważam tylko, żeby znowu nie poślizgnąć się na zalegających ją rozmokłych liściach. Teraz już nic nie ma prawa się wydarzyć. Mijający mnie facet patrzy na mnie, wygląda, jakby chciał coś powiedzieć. Może widział? Wprawdzie złapałem pakunek, ale… Wymijam go, teraz niemal biegnę.
W oddali pojawia się postać. Raczej kobieta. Chyba ona. Przyglądam się. Tak, na pewno ona. Już mnie dostrzegła, przyspiesza kroku. A więc za chwilę…
Patrzy na mnie jakimś dziwnym wzrokiem. No tak, pewnie myśli, że nie przyniosłem. Prędko sięgam pod kurtkę. Rozglądam się, na szczęście w pobliżu nikogo nie ma. Podaję jej pakunek. Przez chwilę waży go w ręce, a potem wkłada pod pachę. Czuję się trochę zawiedziony.
– Nie sprawdzisz, czy wszystko jest, jak należy? – pytam.
Patrzy na mnie zdziwiona.
– Na pewno jest. Zawsze było, to dlaczego teraz miałoby nie być? – odpowiada pytaniem.
– No, każdy może się pomylić – mruczę ledwie dosłyszalnie.
– Lepiej, żebyś się nie pomylił, bo wtedy jeszcze raz będziemy musieli się spotkać – odpowiada surowym tonem.
Widzę, że się waha. Chyba jednak ma ochotę zajrzeć do środka. Po chwili daje za wygraną.
– Szkoda, żeby zamokło – mówi, patrząc w niebo.
W myślach przyznaję jej rację. Lecz jeszcze coś mnie niepokoi.
– Będziesz tak to niosła? – pytam, wskazując na pakunek pod pachą.
– Dobrze to zapakowałeś, szczelnie owinięte – odpowiada.
– Tak, ale w reklamówkę z „Biedronki”. Sorry, nic innego nie miałem w robocie pod ręką, a rano nie padało. Wiesz, jeszcze ktoś pomyśli, że masz w niej…
Śmieje się długo i perliście.
– Dobrze, będę uważała, żeby mnie nikt nie napadł. A jak przeczytam, to dam ci znać, co sądzę o… „Szept węża”? Taki ma tytuł?
– Tak – potwierdzam. – Ale bądź ostrożna, bo teraz reklamówki z „Biedronki”… Jeszcze ktoś pomyśli, że tam bóg wie jaka kwota.
– Okej – się śmieje.
Żegnamy się, każde z nas rusza w swoją stronę. Po chwili słyszę jej głos:
– A, i wytrzyj się, bo chyba masz puder na nosie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *