Archiwa tagu: zło

Leczenie z iluzji

Pewien znajomy opowiada o tym, jak wielkie wrażenie wywarła na nim znajdująca się w którymś archiwum seria zdjęć z warszawskiego getta, dokumentująca kolejne sceny, gdy niemieccy żołnierze każą młodej Żydówce rozebrać się na środku ulicy pośród tłumu przechodniów. Mówi – na pewno nie bez racji – że te zdjęcia są w stanie każdego wyleczyć z antysemityzmu. Czytaj dalej

Pytanie bez odpowiedzi?

Możemy w nieskończoność litować się nad losem much łapanych w sieci. Tylko co nam to da?

Stawiamy pytania o zło świata. Dlaczego ludzie cierpią? Dlaczego się zbijają? Dlaczego są choroby i różnego rodzaju katastrofy naturalne? Dlaczego zwierzęta się pożerają? Pytania te kierujemy również do Boga. Problem jednak w tym, że często do Boga… który żadną miarą nie może na nie odpowiedzieć. Bo czy nie jest przypadkiem tak, że nasze pytania o zło świata stawiamy Bogowi filozofów, nieporuszonemu poruszycielowi, który z natury rzeczy nam nie odpowie? Że stawiamy je Bogowi Spinozy, nie zaś Bogowi Abrahama, Izaaka, Jakuba?

Być może zachowujemy się jak Hiob i jego przyjaciele. Andre Lacocque (por. Paweł Śpiewak, „Bóg natury i Bóg historii”) uważa, że kluczem do zrozumienia Księgi Hioba są używane w niej imiona Boga. Jest on określany jako Elochim, Szadaj, a najczęściej Eloach (41 razy) oraz najstarszym z imion – El (55 razy). Pod imieniem JHWH, zwanym Tetragrammatonem – imieniem tajemnym, niewypowiadanym – pojawia się dopiero jako ten, który mówi z wichru. Przyjaciele Hioba, nie-Izraelici, odnosili się do Boga jako do Eloach, El, Szadaj. Byli monoteistami i wierzyli, że Bóg zawsze nagradza osoby cnotliwe, z czego wynika, że za swoje cierpienia Hiob musi sam odpowiadać. Sprawiedliwość pojmowali jako element konstytutywny dla porządku kosmicznego. Hiob mógł tylko bronić się przed zarzutami, że coś złego uczynił. Stawiał Bogu dawnych imion nierozumne i niemożliwe do spełnia wymagania. Przełom następuje wtedy, gdy objawia się nie „Bóg filozofów i uczonych”, ale Bóg Przymierza, Bóg Izraela, JHWH. Tylko wtedy Hiob może wyjść poza dotychczasowe schematy myślenia, w których był zatrzaśnięty. Bóg w wichrze oznajmia, że w stworzonym przez El wszechświecie nie ma sprawiedliwości, że słońce świeci tak samo na grzesznych, jak cnotliwych, że deszcz pada na pustynię bez żadnej przyczyny i celu. Trzeba się ugiąć przed faktami. Dobry nie znajdzie nagrody w tym porządku. Bogobojność nie zostanie nagrodzona, a być może takich nagród w ogóle nie ma. Przyroda ma swoje reguły, ale w tym obrazie ładu z pewnością nie ma miejsca na etykę. Natura nie odpowiada na ludzkie modlitwy. Hiob błądził, gdy wyzwał Boga El, Eloach na sąd. Oni nie odpowiedzieli. Odpowiedział JHWH i to On zwrócił się do osoby ludzkiej, podjął z nią dialog. Dopiero JHWH okazał swoje całkowite zobowiązanie wobec stworzonego. Przeskok od Boga tamtych imion do Boga Tetragrammatonu jest skokiem od religijności naturalnej do religijności przymierza, religijności żywej, historycznej.

Czy więc nie jest tak, że tak jak Hiob zadajemy pytania El, Eloach, nie zaś JHWH? Że stawiamy je nieporuszonemu poruszycielowi, nie zaś poruszonemu nieporuszycielowi, który w Jezusie Chrystusie przed nami przeszedł drogę zła i cierpienia? Ale jeśli tak jest, to trudno się dziwić, że nie otrzymujemy odpowiedzi.

Czy jednak coś zmienia to, gdy pytania postawimy Bogu żywemu? Bo czy ktokolwiek otrzymał odpowiedź? Nawet odpowiedź otrzymana przez Hioba nie wyjaśnia wszystkiego, jeśli chodzi o zło świata.

Odpowiedź taką uzyskali prorocy, choć raczej nie zadawali Bogu pytań o przyczynę cierpień świata zwierzęcego. Jak bowiem czytamy w Księdze Amosa:

Bo Pan Bóg nie uczyni niczego,
nie objawiwszy swej tajemnicy
sługom swym, prorokom. (Am 3, 7)

Jaka była ta odpowiedź? Taka, że człowiek Boga obchodzi, że Bóg troszczy się o człowieka, że człowiek jest Bogu potrzebny, że nic, co dotyczy dobra i zła, nie jest trywialne w oczach Boga. No i że człowiek w tym niesprzyjającym świecie powinien odpowiedzieć Bogu swoim życiem. O tym, jak powinna wyglądać ta odpowiedź, pisze o. Jacek Salij:

Jedynie słuszną postawą jest oczywiście postawa trzecia: zbieranie w sobie energii ducha, żeby nie poddawać się złu, wysuszać jego źródła, nie dać się załamać nieszczęściom które mnie samego spotykają, starać się pomagać bliźniemu w dźwiganiu jego losu. Człowiek, który wybrał postawę trzecią, szybko się przekonuje, że wcale nie jesteśmy tacy bezradni wobec potęgi zła, jakby się początkowo mogło wydawać. Jest w nas tajemnicza zdolność unieszkodliwiania głównego żądła, jakie potęga zła przeciw nam kieruje. Od strony zewnętrznej biorąc, wszystko może być nadal straszne: nadal podlegamy chorobom i nieszczęściom, nadal jesteśmy bezsilni wobec przemocy i złej woli, nadal doświadczamy trwogi i przygnębienia. Jeśli jednak dostąpiliśmy udziału w tej cudownej mocy duchowej, która przeprowadza człowieka bezpiecznie przez największe nawet utrapienia, i jeśli podajemy dłoń udręczonemu człowiekowi — żadne zło nie osiągnie swojego najgroźniejszego celu: Żadne zło nie jest wówczas w stanie uczynić mojego życia bezsensownym. A to jest bardzo wiele, to jest naprawdę bardzo wiele. To dowodzi, że po stronie człowieka doświadczającego cierpień i niesprawiedliwości stanął sam Bóg.

Możemy w nieskończoność litować się nad losem much łapanych przez pająki w sieci i przyklejających się do lepów. Tylko co nam to da?

Skąd zło?

Jest takie Boże marzenie, w którym upodobali sobie prorocy… […] To marzenie o świecie pozbawionym zła.

„Kiedyś w pewnej dyskusji z ateistą jego głównym argumentem było to, że chrześcijaństwo nie daje żadnej sensownej odpowiedzi na pogodzenie dobrego Boga ze złem w świecie. Nie było mowy o złu jakie wyrządza sam człowiek, bo tu jakby nie ma wątpliwości, ale właśnie argument, który przytaczałam wyżej – dlaczego świat jeszcze przed człowiekiem oparty był o system zabijania się wzajemnego różnych gatunków, w którym momencie świat pękł, bo przecież nie po tym pierwszym grzechu, gdyż przemoc i śmierć zadawana sobie wzajemnie była już przed człowiekiem i dlaczego Bóg dopuszcza katastrofy naturalne, skoro zadają Jego stworzeniu taki ból” – pisze Estel w dyskusji na blogu teologicznym „Kleofas„. Istotnie, to pytania, na które nie ma łatwej odpowiedzi. Pewną podpowiedzią może być jednak to, co napisał Abraham J. Heschel, żydowski teolog i filozof (Człowiek szukający Boga):

Jeżeli „modlitwa jest wyrazem poczucia zadomowienia człowieka we wszechświecie”, to psalmista, który wołał: „Gościem jestem na ziemi, nie kryj przede mną Twoich przykazań” (Ps 119, 19; BP), wykazał się poważnym niezrozumieniem istoty modlitwy. Przez wiele wieków żydowskiej historii prawdziwą motywacją modlitwy nie było „poczucie zadomowienia we wszechświecie”, ale poczucie, że wszechświat nie jest naszym domem. W obliczu tylu cierpień i zła, wobec niezliczonych przykładów życia niezgodnego z wolą Bożą można było tylko doświadczyć niepokoju i poczucia duchowej bezdomności. Doświadczenie to wzmagało się, w miarę jak człowieka ożywiała świadomość, że sam Bóg jest bezdomny we wszechświecie, gdzie ludzie sprzeciwiają się Jego woli i odrzucają Jego królestwo.
Szechinah [obecność Boga – R.M.R] jest na wygnaniu, świat jest zepsuty, sam wszechświat nie jest u siebie w domu… Modlić się to przywracać Boga światu, to ustanawiać Jego królestwo, to umożliwić szerzenie się Jego chwały.

Może więc rzeczywiście cały problem w tym, że wszechświat nie jest naszym domem. Tymczasem my uparcie chcemy być przekonani, że jest inaczej. Chcemy, żeby było nam tu, w tym wszechświecie bez Boga, dobrze i przyjemnie. Tak jednak być nie może, bo przecież i wszechświat nie jest u siebie w domu. Zresztą w sumie dziwne to pragnienie, by czuć się wyśmienicie tam, gdzie jesteśmy tylko przez chwilę, tam, gdzie nie jest nasz prawdziwy dom.

Czy to wyjaśnia genezę zła? Raczej nie. Wyjaśnia tylko tyle, że nie mamy się co za wiele spodziewać po wszechświecie. Czy takie widzenie wszechświata musi prowadzić do rozpaczy? Też nie, gdyż po pierwsze, możemy przywracać Boga światu, a po drugie, nasz Bóg troszczy się o człowieka, bo jak mówi Heschel: „Być znaczy reprezentować, a tym, co przedstawiają sobą istoty ludzkie, jest wielkie misterium partnerstwa Boga i człowieka. Bóg potrzebuje istot ludzkich”. Mówi wręcz, że „Izrael to nie jest lud, który zdefiniował religię, ale świadkowie Bożej troski o człowieka”. Chrześcijanin oczywiście może pójść dalej i odwołać się do Chrystusa jako przejawu najwyższej troski o człowieka. Człowiek nie jest więc sam w tym świecie zła. Co więcej, jako chrześcijanie możemy powiedzieć, że Bóg bierze całe zło na siebie. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko w tym świecie, takim, jaki on jest, odpowiedzieć swoim życiem Bogu, który nas szuka. Jeszcze jeden cytat z Heschela:

Pomiędzy świtem dzieciństwa a bramą śmierci człowiek napotyka rzeczy i wydarzenia, z których wydobywa się szept prawdy, niewiele głośniejszy niż cisza, ale wytrwale nawołujący. A jednak człowiek słucha bardziej swoich lęków i kaprysów niż delikatnych próśb kierowanych przez Boga. Pan wszechświata błaga o łaskę człowieka, ale człowiek nie uświadamia sobie tej współzależności.

Jest takie Boże marzenie, w którym upodobali sobie prorocy i rabini, a które wypełnia nasze modlitwy i przenika akty prawdziwej pobożności. To marzenie o świecie pozbawionym zła dzięki łasce Bożej, a także wysiłkowi człowieka, dzięki ludzkiemu zaangażowaniu w ustanowienie królestwa Bożego na świecie. Bóg czeka na to, że zbawimy świat.

Gdybyśmy tylko potrafili usłyszeć wołanie Boga i na nie odpowiedzieć…

Łk 6, 39-49 – Dobro i zło

Człowiek naprawdę dobry wykonuje słowa Jezusa, a zatem ma on fundament dobra w swoim najgłębszym jestestwie.

(39) Opowiedział im też przypowieść: Czy może niewidomy prowadzić niewidomego? Czy nie wpadną w dół obydwaj? (40) Uczeń nie przewyższa nauczyciela. Lecz każdy, dopiero w pełni wykształcony, będzie jak jego nauczyciel. (41) Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? (42) Jak możesz mówić swemu bratu: Bracie, pozwól, że usunę drzazgę, która jest w twoim oku, podczas gdy sam belki w swoim oku nie widzisz? Obłudniku, usuń najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka brata swego. (43) Nie ma drzewa dobrego, które by wydawało zły owoc, ani też drzewa złego, które by dobry owoc wydawało. (44) Po własnym owocu bowiem poznaje się każde drzewo; nie zrywa się fig z ciernia, ani z krzaka jeżyny nie zbiera się winogron. (45) Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło. Bo z obfitości serca mówią jego usta. (46) Czemu to wzywacie Mnie: Panie, Panie!, a nie czynicie tego, co mówię? (47) Pokażę wam, do kogo podobny jest każdy, kto przychodzi do Mnie, słucha słów moich i wypełnia je. (48) Podobny jest do człowieka, który buduje dom: wkopał się głęboko i fundament założył na skale. Gdy przyszła powódź, wezbrana rzeka uderzyła w ten dom, ale nie zdołała go naruszyć, ponieważ był dobrze zbudowany. (49) Lecz ten, kto usłyszał, a nie wypełnił, podobny jest do człowieka, który zbudował dom na ziemi bez fundamentu. Gdy rzeka uderzyła w niego, od razu runął, a ruina owego domu była wielka.

Niewykluczone, że Łukasz przedstawia tutaj zbiór różnych nauk Jezusa wygłaszanych przy różnych okazjach, a zapamiętanych przez Jego uczniów. W w. 39-40 mamy do czynienia raczej z przysłowiem niż klasyczną przypowieścią, za taką przypowieść można uznać porównanie przedstawione w w. 47-49 (na temat przypowieści por.  Łk 5, 33-39).

Ciekawa jest antropologia przedstawiona przez Jezusa w w. 43-45. Istotna jest tutaj terminologia grecka. Najpierw mowa jest o drzewie dobrym i złym, a potem o człowieku dobrym i złym. Jednak w pierwszym i w drugim przypadku użyte są inne słowa.

Do drzewa i owocu odniesione są słowa kalos, czyli dobry, bez zarzutu, piękny, szlachetny, użyteczny, oraz sapros, czyli zepsuty, spróchniały, zgniły, bezużyteczny. Chodzi więc raczej nie o dobro i zło (w sensie metafizycznym), ale o użyteczność i bezużyteczność, o to, że z użytecznego, szlachetnego drzewa również owoc będzie użyteczny, a z kolei z bezużytecznego drzewa także owoc będzie bezużyteczny; nie może być odwrotnie. Trudno jednak rozpoznać, jakie jest drzewo, jeśli nie rozpozna się najpierw jego owocu, gdy ktoś rozpozna użyteczny owoc (figę, winogrono), będzie wiedział, że również drzewo jest użyteczne, że nie jest to bezużyteczny cierń (raniący, trudny do przebycia, a nawet pozyskania na opał) czy jeżyna (BT podaje, że jest ona w Palestynie rośliną wprost niezniszczalną, kiedy wszystko usycha, ona jeszcze kwitnie, ale owoc jej jest bez wartości z powodu braku soków). Krótko mówiąc, owoc „zdradza”, jakie jest drzewo.

Jezus mówi, że podobnie jest z człowiekiem: dobry człowiek „wydaje” z siebie dobro, a zły – zło, a człowieka „zdradzają” jego słowa. Do człowieka odniesione jest jednak nie słowo kalos, ale agatos, termin używany w Nowym Testamencie wyłącznie na określenie osób: przede wszystkim Boga, ale także na Jego wzór i człowieka. Człowiek dobry to nie tylko dobrze wyglądający, użyteczny, ale dobry na wzór Boga. Z kolei do człowieka, który „wydaje” z siebie zło, odniesione jest słowo poneros: niegodziwy, podły, winny, chory u podstaw, zepsuty. Ta zasadnicza choroba powoduje cierpienia we wszelkiej postaci, a zwłaszcza śmierć. Istotne jest tutaj odwołanie do serca, które w Biblii najczęściej było rozumiane jako najgłębsze jestestwo człowieka, siedlisko świadomej, rozumnej i wolnej osobowości człowieka, miejsce podejmowania decyzji i spotkania z Bogiem. W tym miejscu myśli i spotkania z Bogiem może być skarbiec dobry, a więc „składnica” dobra wynikającego ze spotkania z dobrym Bogiem, albo skarbiec zły, a więc „składnica” zła wynikającego z choroby prowadzącej do śmierci, czyli nieobecności Boga.

Nie chodzi tu jednak o wiarę, że same piękne słówka pokażą, co się kryje we wnętrzu człowieka. Nawet nazwanie Jezusa Panem (kyrios to słowo odnoszone do Boga albo wysoko postawionych ludzi) nic jeszcze nie znaczy, bo człowiek naprawdę dobry wykonuje również słowa Jezusa, a zatem ma on fundament dobra w swoim najgłębszym jestestwie.

Łk 4, 31-37 – moc słowa

Moc słowa Jezusa może brać się właśnie z Jego radykalnego oddzielenia od zła. Ponieważ Jezus nie ma z nim nic wspólnego, może nad nim panować.

(31) Udał się do Kafarnaum, miasta w Galilei, i tam nauczał w szabat. (32) Zdumiewali się Jego nauką, gdyż słowo Jego było pełne mocy. (33) A był w synagodze człowiek, który miał w sobie ducha nieczystego. Zaczął on krzyczeć wniebogłosy: (34) Och, czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić? Wiem, kto jesteś: Święty Boga. (35) Lecz Jezus rozkazał mu surowo: Milcz i wyjdź z niego! Wtedy zły duch rzucił go na środek i wyszedł z niego, nie wyrządzając mu żadnej szkody. (36) Wprawiło to wszystkich w zdumienie, i mówili między sobą: Cóż to za słowo, że z władzą i mocą rozkazuje nawet duchom nieczystym, i wychodzą. (37) I wieść o Nim rozchodziła się wszędzie po okolicy.

W tym opisie pobytu Jezusa w Kafarnaum Łukasz zdaje się przedstawiać inny aspekt, po opisaniu wcześniej aspektu łaski, słowa Jezusa. Tym razem jest to coś, co tłumacze oddają jako moc czy władczość (Ekumeniczny Przekład Przyjaciół); tak tłumaczony jest bowiem grecki termin exousia. Słuchacze byli zdumieni, porażeni (EPP) tą nauką czy pełni podziwu dla niej (Biblia Poznańska). Co jednak powodowało, że słowa Jezusa wywoływały aż taką reakcję?

Jeśli ducha nieczystego utożsami się z rozumianym w sensie osobowym diabłem, to łatwo przyjąć, że chodzi tu o władzę nad szatanem. To sugeruje też pytanie owego ducha nieczystego: „Przyszedłeś nas zgubić?”. Czym jednak jest ów duch nieczysty? Grecki termin pneuma daimonion oznaczał raczej każdą złą, nierozpoznaną siłę, która szkodzi człowiekowi. Mogła to być choroba mózgu, odurzenie, złośliwy zamiar, szaleństwo czy wpływ szatana. Niekoniecznie musiało tu jednak chodzić o samego szatana niejako mieszkającego w człowieku, choć zgodnie z ówczesnym poglądem wszelkie zło pochodziło od diabła (więcej na ten temat: Michał Wojciechowski, Czym były „złe duchy”?). W tym wypadku Łukasz nie opisuje, na czym polegało szaleństwo (bo o nim raczej trzeba tu mówić) owego człowieka z synagogi. Wprawdzie Jezus zwraca się do ducha nieczystego, by wyszedł z tego człowieka, ale nie jest powiedziane, że to krzyczał właśnie ten duch, rozumiany jako diabeł, tym bardziej że jest tu użyta liczba mnoga (być może to sugestia niezbyt uprawniona, ale niewykluczone, że choroba była dla tego człowieka wygodna). Leczenie szaleństwa z pewnością nie było sprawą łatwą w czasach Jezusa, więc nic dziwnego, że uwolnienie od niego wzbudzało zdumienie.

Zastanawiające są wypowiedziane przez uzdrowionego człowieka słowa „Święty Boży”.  Świętość rozumiano wówczas jako oddzielenie od sfery profanum. Wskazywała ona także na związek z Bogiem i z tym, co Boskie. Święty jest Bóg, lecz świętymi są również związani z Nim ludzie i rzeczy. Idea świętości może zawierać w sobie nadto element poświę­cenia Bogu i uwolnienia od tego, co złe lub niewłaściwe. Trudno więc dopatrywać się w wyznaniu ducha nieczystego wyznania Boskości Jezusa, ale zapewne wskazuje on na niezwykłą bliskość Jezusa z Bogiem oraz na Jego radykalne oddzielenie od zła. Moc słowa Jezusa może więc brać się właśnie z tego oddzielenia. Ponieważ Jezus nie ma z nim nic wspólnego, może nad nim panować.

Hobbit. Tam i nie z powrotem

Tekst opublikowany w Magazynie Dywiz24 listopada 2012 r.

Bli­ska jest mi inter­pre­ta­cja rela­cji czy­tel­nika do tek­stu doko­nana przez Paula Rico­eura. Zda­niem tego filo­zofa świat tek­stu to pewna moż­li­wość bycia-w-świecie, to pewna pro­po­zy­cja włą­cze­nia wizji rze­czy­wi­sto­ści zawar­tej w tek­ście do spo­sobu egzy­sto­wa­nia czy­tel­nika. Dodam, że teo­log pro­po­nuje w swoim tek­ście nie tylko pewną wizję świata, ale i moż­li­wość bycia-w-świecie-spotkania-z-Bogiem. A skoro każdy wie­rzący jest teo­lo­giem – bo jak mówi Bene­dykt XVI, „każdy, kto kocha Boga, jest przy­na­glony, by stać się w pew­nym sen­sie teologiem” – to taka pro­po­zy­cja może się zna­leźć zarówno w kil­ku­to­mo­wym dziele teo­lo­gicz­nym z tysią­cami prze­pi­sów, jak i w powie­ści. Przy­stę­pu­jąc więc do lek­tury jakie­goś dzieła lite­rac­kiego, mogę się spo­dzie­wać, że znajdę tam nie tylko mniej lub bar­dziej inte­re­su­jącą fabułę, ale i wizję bycia w świe­cie, na któ­rego hory­zon­cie jest Bóg. Jest to bar­dzo praw­do­po­dobne zwłasz­cza w przy­padku autora wie­rzą­cego. O Joh­nie Ronal­dzie Reu­elu Tol­kie­nie wia­domo, że wiara była dla niego czymś istot­nym, bo sam przy­zna­wał, że jest gor­li­wym kato­li­kiem. Czy więc rów­nież w jego dzie­łach, na któ­rych kar­tach spo­ty­kamy tak fan­ta­styczne stwory, jak hob­bity, kra­sno­ludy, elfy, trolle czy gobliny, można odna­leźć jakieś wątki teo­lo­giczne? Czy mówią one coś o świe­cie spo­tka­nia z Bogiem? Czy takie wątki można odna­leźć na przy­kład w „Hob­bi­cie”, któ­rego ekra­ni­za­cja wła­śnie wcho­dzi do kin? Czytaj dalej