Napis na murze: „Szukaliśmy”. Nie wiadomo kogo, nie wiadomo po co. Może po to, żeby się spotkać, a może po to, żeby dać w nos. Bo może to ma być groźba? A może szukali czegoś innego? Może szukali prawdy? Albo miłości? A może szukali wiedzy, mądrości, bo napis jest na ścianie biblioteki? Może szukali lektury szkolnej i przed nauczycielem chcą się usprawiedliwić? Może w ogóle szukali jakiejś rzadkiej książki? Może gdy wykładowca (bo uczelnia wyższa blisko) zobaczy, że szukali, to wybaczy im, że nie znaleźli? Czytaj dalej
Archiwa tagu: Bóg
Miłość, wszędzie miłość
Dlaczego tak trudno przepłynąć między Scyllą straszenia piekłem i potępieniem a Charybdą niedostrzegania zła i grzechu? Czytaj dalej
Bóg
Bóg to nie Latający Potwór Spaghetti. To również nie potężny albo tylko dobrotliwy starzec z siwą brodą. Nie jest to także okrutnik znajdujący upodobanie w zadawaniu ludziom cierpienia. Bóg to również nie trzech bogów: Ojciec, Syn i Duch Święty. Boginią nie jest też Maryja. Bóg nie jest także odległym Absolutem, Pierwszą Przyczyną, tym, który wprawił świat w ruch, a teraz zupełnie nim się nie interesuje. Czytaj dalej

Pytanie bez odpowiedzi?
Możemy w nieskończoność litować się nad losem much łapanych w sieci. Tylko co nam to da?
Stawiamy pytania o zło świata. Dlaczego ludzie cierpią? Dlaczego się zbijają? Dlaczego są choroby i różnego rodzaju katastrofy naturalne? Dlaczego zwierzęta się pożerają? Pytania te kierujemy również do Boga. Problem jednak w tym, że często do Boga… który żadną miarą nie może na nie odpowiedzieć. Bo czy nie jest przypadkiem tak, że nasze pytania o zło świata stawiamy Bogowi filozofów, nieporuszonemu poruszycielowi, który z natury rzeczy nam nie odpowie? Że stawiamy je Bogowi Spinozy, nie zaś Bogowi Abrahama, Izaaka, Jakuba?
Być może zachowujemy się jak Hiob i jego przyjaciele. Andre Lacocque (por. Paweł Śpiewak, „Bóg natury i Bóg historii”) uważa, że kluczem do zrozumienia Księgi Hioba są używane w niej imiona Boga. Jest on określany jako Elochim, Szadaj, a najczęściej Eloach (41 razy) oraz najstarszym z imion – El (55 razy). Pod imieniem JHWH, zwanym Tetragrammatonem – imieniem tajemnym, niewypowiadanym – pojawia się dopiero jako ten, który mówi z wichru. Przyjaciele Hioba, nie-Izraelici, odnosili się do Boga jako do Eloach, El, Szadaj. Byli monoteistami i wierzyli, że Bóg zawsze nagradza osoby cnotliwe, z czego wynika, że za swoje cierpienia Hiob musi sam odpowiadać. Sprawiedliwość pojmowali jako element konstytutywny dla porządku kosmicznego. Hiob mógł tylko bronić się przed zarzutami, że coś złego uczynił. Stawiał Bogu dawnych imion nierozumne i niemożliwe do spełnia wymagania. Przełom następuje wtedy, gdy objawia się nie „Bóg filozofów i uczonych”, ale Bóg Przymierza, Bóg Izraela, JHWH. Tylko wtedy Hiob może wyjść poza dotychczasowe schematy myślenia, w których był zatrzaśnięty. Bóg w wichrze oznajmia, że w stworzonym przez El wszechświecie nie ma sprawiedliwości, że słońce świeci tak samo na grzesznych, jak cnotliwych, że deszcz pada na pustynię bez żadnej przyczyny i celu. Trzeba się ugiąć przed faktami. Dobry nie znajdzie nagrody w tym porządku. Bogobojność nie zostanie nagrodzona, a być może takich nagród w ogóle nie ma. Przyroda ma swoje reguły, ale w tym obrazie ładu z pewnością nie ma miejsca na etykę. Natura nie odpowiada na ludzkie modlitwy. Hiob błądził, gdy wyzwał Boga El, Eloach na sąd. Oni nie odpowiedzieli. Odpowiedział JHWH i to On zwrócił się do osoby ludzkiej, podjął z nią dialog. Dopiero JHWH okazał swoje całkowite zobowiązanie wobec stworzonego. Przeskok od Boga tamtych imion do Boga Tetragrammatonu jest skokiem od religijności naturalnej do religijności przymierza, religijności żywej, historycznej.
Czy więc nie jest tak, że tak jak Hiob zadajemy pytania El, Eloach, nie zaś JHWH? Że stawiamy je nieporuszonemu poruszycielowi, nie zaś poruszonemu nieporuszycielowi, który w Jezusie Chrystusie przed nami przeszedł drogę zła i cierpienia? Ale jeśli tak jest, to trudno się dziwić, że nie otrzymujemy odpowiedzi.
Czy jednak coś zmienia to, gdy pytania postawimy Bogu żywemu? Bo czy ktokolwiek otrzymał odpowiedź? Nawet odpowiedź otrzymana przez Hioba nie wyjaśnia wszystkiego, jeśli chodzi o zło świata.
Odpowiedź taką uzyskali prorocy, choć raczej nie zadawali Bogu pytań o przyczynę cierpień świata zwierzęcego. Jak bowiem czytamy w Księdze Amosa:
Bo Pan Bóg nie uczyni niczego,
nie objawiwszy swej tajemnicy
sługom swym, prorokom. (Am 3, 7)
Jaka była ta odpowiedź? Taka, że człowiek Boga obchodzi, że Bóg troszczy się o człowieka, że człowiek jest Bogu potrzebny, że nic, co dotyczy dobra i zła, nie jest trywialne w oczach Boga. No i że człowiek w tym niesprzyjającym świecie powinien odpowiedzieć Bogu swoim życiem. O tym, jak powinna wyglądać ta odpowiedź, pisze o. Jacek Salij:
Jedynie słuszną postawą jest oczywiście postawa trzecia: zbieranie w sobie energii ducha, żeby nie poddawać się złu, wysuszać jego źródła, nie dać się załamać nieszczęściom które mnie samego spotykają, starać się pomagać bliźniemu w dźwiganiu jego losu. Człowiek, który wybrał postawę trzecią, szybko się przekonuje, że wcale nie jesteśmy tacy bezradni wobec potęgi zła, jakby się początkowo mogło wydawać. Jest w nas tajemnicza zdolność unieszkodliwiania głównego żądła, jakie potęga zła przeciw nam kieruje. Od strony zewnętrznej biorąc, wszystko może być nadal straszne: nadal podlegamy chorobom i nieszczęściom, nadal jesteśmy bezsilni wobec przemocy i złej woli, nadal doświadczamy trwogi i przygnębienia. Jeśli jednak dostąpiliśmy udziału w tej cudownej mocy duchowej, która przeprowadza człowieka bezpiecznie przez największe nawet utrapienia, i jeśli podajemy dłoń udręczonemu człowiekowi — żadne zło nie osiągnie swojego najgroźniejszego celu: Żadne zło nie jest wówczas w stanie uczynić mojego życia bezsensownym. A to jest bardzo wiele, to jest naprawdę bardzo wiele. To dowodzi, że po stronie człowieka doświadczającego cierpień i niesprawiedliwości stanął sam Bóg.
Możemy w nieskończoność litować się nad losem much łapanych przez pająki w sieci i przyklejających się do lepów. Tylko co nam to da?

Skąd zło?
Jest takie Boże marzenie, w którym upodobali sobie prorocy… […] To marzenie o świecie pozbawionym zła.
„Kiedyś w pewnej dyskusji z ateistą jego głównym argumentem było to, że chrześcijaństwo nie daje żadnej sensownej odpowiedzi na pogodzenie dobrego Boga ze złem w świecie. Nie było mowy o złu jakie wyrządza sam człowiek, bo tu jakby nie ma wątpliwości, ale właśnie argument, który przytaczałam wyżej – dlaczego świat jeszcze przed człowiekiem oparty był o system zabijania się wzajemnego różnych gatunków, w którym momencie świat pękł, bo przecież nie po tym pierwszym grzechu, gdyż przemoc i śmierć zadawana sobie wzajemnie była już przed człowiekiem i dlaczego Bóg dopuszcza katastrofy naturalne, skoro zadają Jego stworzeniu taki ból” – pisze Estel w dyskusji na blogu teologicznym „Kleofas„. Istotnie, to pytania, na które nie ma łatwej odpowiedzi. Pewną podpowiedzią może być jednak to, co napisał Abraham J. Heschel, żydowski teolog i filozof (Człowiek szukający Boga):
Jeżeli „modlitwa jest wyrazem poczucia zadomowienia człowieka we wszechświecie”, to psalmista, który wołał: „Gościem jestem na ziemi, nie kryj przede mną Twoich przykazań” (Ps 119, 19; BP), wykazał się poważnym niezrozumieniem istoty modlitwy. Przez wiele wieków żydowskiej historii prawdziwą motywacją modlitwy nie było „poczucie zadomowienia we wszechświecie”, ale poczucie, że wszechświat nie jest naszym domem. W obliczu tylu cierpień i zła, wobec niezliczonych przykładów życia niezgodnego z wolą Bożą można było tylko doświadczyć niepokoju i poczucia duchowej bezdomności. Doświadczenie to wzmagało się, w miarę jak człowieka ożywiała świadomość, że sam Bóg jest bezdomny we wszechświecie, gdzie ludzie sprzeciwiają się Jego woli i odrzucają Jego królestwo.
Szechinah [obecność Boga – R.M.R] jest na wygnaniu, świat jest zepsuty, sam wszechświat nie jest u siebie w domu… Modlić się to przywracać Boga światu, to ustanawiać Jego królestwo, to umożliwić szerzenie się Jego chwały.
Może więc rzeczywiście cały problem w tym, że wszechświat nie jest naszym domem. Tymczasem my uparcie chcemy być przekonani, że jest inaczej. Chcemy, żeby było nam tu, w tym wszechświecie bez Boga, dobrze i przyjemnie. Tak jednak być nie może, bo przecież i wszechświat nie jest u siebie w domu. Zresztą w sumie dziwne to pragnienie, by czuć się wyśmienicie tam, gdzie jesteśmy tylko przez chwilę, tam, gdzie nie jest nasz prawdziwy dom.
Czy to wyjaśnia genezę zła? Raczej nie. Wyjaśnia tylko tyle, że nie mamy się co za wiele spodziewać po wszechświecie. Czy takie widzenie wszechświata musi prowadzić do rozpaczy? Też nie, gdyż po pierwsze, możemy przywracać Boga światu, a po drugie, nasz Bóg troszczy się o człowieka, bo jak mówi Heschel: „Być znaczy reprezentować, a tym, co przedstawiają sobą istoty ludzkie, jest wielkie misterium partnerstwa Boga i człowieka. Bóg potrzebuje istot ludzkich”. Mówi wręcz, że „Izrael to nie jest lud, który zdefiniował religię, ale świadkowie Bożej troski o człowieka”. Chrześcijanin oczywiście może pójść dalej i odwołać się do Chrystusa jako przejawu najwyższej troski o człowieka. Człowiek nie jest więc sam w tym świecie zła. Co więcej, jako chrześcijanie możemy powiedzieć, że Bóg bierze całe zło na siebie. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko w tym świecie, takim, jaki on jest, odpowiedzieć swoim życiem Bogu, który nas szuka. Jeszcze jeden cytat z Heschela:
Pomiędzy świtem dzieciństwa a bramą śmierci człowiek napotyka rzeczy i wydarzenia, z których wydobywa się szept prawdy, niewiele głośniejszy niż cisza, ale wytrwale nawołujący. A jednak człowiek słucha bardziej swoich lęków i kaprysów niż delikatnych próśb kierowanych przez Boga. Pan wszechświata błaga o łaskę człowieka, ale człowiek nie uświadamia sobie tej współzależności.
Jest takie Boże marzenie, w którym upodobali sobie prorocy i rabini, a które wypełnia nasze modlitwy i przenika akty prawdziwej pobożności. To marzenie o świecie pozbawionym zła dzięki łasce Bożej, a także wysiłkowi człowieka, dzięki ludzkiemu zaangażowaniu w ustanowienie królestwa Bożego na świecie. Bóg czeka na to, że zbawimy świat.
Gdybyśmy tylko potrafili usłyszeć wołanie Boga i na nie odpowiedzieć…

Czajniczek Russella, ateizm i objawienie
Pytanie, czy suprateizm odwołujący się do przykładu Latającego Potwora Spaghetti jest postawą racjonalnie uzasadnioną, musi pozostać pytaniem retorycznym
Jakiś czas temu natrafiłem na artykuł etyka prof. Mirosława Rutkowskiego Suprateizm, czyli o tym dlaczego bezsensowny jest teizm oraz ateizm. I może nie warto byłoby się nim szczególnie zajmować, gdyby pośrednio nie pokazywał on, jak ważne dla teologii jest pojęcie objawienia.
Autor dowodzi, że jedyną sensowną postawą wobec teizmu, czyli przekonania, że Bóg istnieje, jest nie ateizm, którego przedstawiciele, chociaż nie zgadzają się ze zdaniem „Bóg istnieje”, uważają je za równie autentyczne i sensowne jak osoby wierzące, ale suprateizm, wyrażający się w przekonaniu, że nie należy angażować się w rozważanie bytów istniejących rzekomo niezależnie od ludzkich umysłów, jeśli przysługująca im transcendentność sytuuje je poza granicami naszego poznania, a więc angażować się w rozważania na temat prawdziwości zdań co prawda poprawnych, ale pozbawionych znaczenia. Zdanie „Latający Potwór Spaghetti w pełni popiera krasnoludki pomagające sierotce Marysi” jest poprawne, ale nie wyraża sądów możliwych do zweryfikowania. Na tym samym poziomie autor ustawia zdanie „Bóg istnieje”. Rozważenia wymagałoby to, czy rzeczywiście wypowiedź teisty albo przynajmniej każdego teisty mówi o Bogu istniejącym poza granicami poznania, ale chcę raczej zwrócić uwagę na przykład ilustrujący przedstawione twierdzenia.
Autor odwołuje się do przedstawionego przez Bertranda Russella przykładu kosmicznego czajniczka. Otóż ktoś twierdzi, że po orbicie odległej planety krąży czajniczek pełen herbaty, a ponieważ planeta jest odległa, a czajniczek mały, nie sposób go wykryć. Właściwa postawa wobec takiej osoby to wzruszenie ramionami, skoro nie jest ona w stanie przedstawić sądów możliwych do zweryfikowania, bo wdając się w rozważania o prawdziwości tezy o czajniczku, sugerujemy, że zdania mówiące o nim opisują jakąś konkretną rzeczywistość w sposób dla nas zrozumiały. Przykład jest tyleż efektowny, co nietrafny.
Sytuacja osoby mówiącej, że „Bóg istnieje” jest zgoła inna niż osoby twierdzącej, że istnieje kosmiczny czajniczek. Czajnikowicz, przynajmniej ten z przykładu, nie za bardzo może powoływać się na coś innego niż własne przekonanie, tymczasem teista swoje przekonanie opiera na objawieniu. Przy tym objawienie nie jest to Biblia ani jakiś zbiór zdań. Zainteresowanych sposobem rozumienia objawienia odsyłam do znakomitej książki Roberta J. Woźniaka Różnica i tajemnica, w której niejako odzyskuje on to pojęcie dla teologii i wiary. Dość powiedzieć, że wskazuje on, że objawienie związane jest ściśle z osobą Chrystusa, oznacza ono komunikowanie swojej inności, czynienie ją widzialną i możliwą do zrozumienia, jest ono zawsze odsłonięciem się samej różnicy, inności odsłaniającego się, jest jego wyjściem na jaw, które nie neguje, nie znosi jego inności. Objawienie jest otwarciem przed światem i dla świata własnej tajemnicy Boga, jaką jest Jego trynitarne życie. Objawienie nie usuwa niepoznawalności Boskiej substancji, umożliwia jednak prawdziwościową wiedzę o Bogu, której źródłem jest Jego działanie (można poznać Jego sposób istnienia).
Czy Russellowy czajniczek albo Latający Potwór Spaghetti objawiły w świecie swoją inność, swoją tajemnicę? Czy to objawienie ukształtowało jakąkolwiek ludzką podmiotowość do bycia w relacji z nimi? Wydaje się, że te pytania muszą pozostać pytaniami retorycznymi. Podobnie jak pytanie, czy suprateizm odwołujący się do takich przykładów jest postawą racjonalnie uzasadnioną.

Z ciemnej doliny do domu Pana
(1) Psalm. Dawidowy.
Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego.
(2) Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach.
Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć:
(3) orzeźwia moją duszę.
Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach
przez wzgląd na swoje imię.
(4) Chociażbym chodził ciemną doliną,
zła się nie ulęknę,
bo Ty jesteś ze mną.
Twój kij i Twoja laska
są tym, co mnie pociesza.
(5) Stół dla mnie zastawiasz
wobec mych przeciwników;
namaszczasz mi głowę olejkiem;
mój kielich jest przeobfity.
(6) Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną
przez wszystkie dni mego życia
i zamieszkam w domu Pańskim
po najdłuższe czasy. Czytaj dalej
Bóg nie jest tradycjonalistą
Znane opowiadanie o zapowiedzi narodzin Izaaka (Rdz 18, 1–15) wskazuje na istotne aspekty wiary Abrahama, nazywanego ojcem wierzących (por. Rz 4, 11). Przybyli w gościnę do Abrahama trzej ludzie oświadczają, że za rok bardzo już leciwa Sara będzie miała syna. Abraham przyjmuje tę wiadomość, Sara zaś się śmieje. Dość radykalną nowość, chociaż właściwie jest to spełnienie danej przez Pana obietnicy, nie jest łatwo jej przyjąć. Istotne w tym opowiadaniu jest jednak to, że owa wizyta trzech wędrowców przez wielu chrześcijan odczytywana była i jest jako starotestamentowe objawienie Trójcy Świętej. Bodaj najbardziej znanym przejawem tego odczytania jest słynna ikona Andrieja Rublowa „Trójca Święta”. Mimo że taka interpretacja jest dzisiaj podawana w wątpliwość, naprowadza ona na bardzo ważne spostrzeżenie: być może objawienie tak dużej nowości w wierze musi wiązać się z obecnością, zaangażowaniem Trójcy Świętej. Omawianą perykopę biblijną można zatem traktować jako istotne wskazanie na to, że objawienie i przyjęcie nowości w wierze ma charakter trynitarny, jej objawienie nie dokonuje się bez udziału Trójcy, że również jej przyjęcie nie dokonuje się bez takiego udziału. Czytaj dalej
Niebo
Współcześni teologowie (np. Hans Urs von Balthasar „Eschatologia w naszych czasach”) wskazują, że nasze życie toczy się w czasie eschatologicznym, niejako w wieczności, bo dla chrześcijan został on już zapoczątkowany przez narodzenie, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, chociaż wciąż oczekujemy jego dopełnienia w paruzji Chrystusa na końcu czasów. Niebo, podobnie jak czyściec i piekło, zaczyna się więc na ziemi. Podziwianie pięknego krajobrazu, doświadczenie miłości, przyjemne chwile, gdy czujemy, że jest nam dobrze, mogą to przekonanie utwierdzać. Jakkolwiek dziwnie jednak to zabrzmi, nieba najbardziej doświadczamy w kościele. W tym właśnie kościele, w którym organista i sąsiadki z ławki fałszują, czytania mszalne odczytywane są tak, jakby wcześniej się przeczytało na głos sto stron Dziennika Ustaw, komórki dzwonią, jest nudne kazanie i niekończące się ogłoszenia. Mimo to w encyklice „Ecclesia de Eucharistia” znajdujemy takie słowa: „Kto się karmi Chrystusem w Eucharystii, nie potrzebuje wyczekiwać zaświatów, żeby otrzymać życie wieczne: posiada je już na ziemi, jako przedsmak przyszłej pełni, która obejmie człowieka do końca” (nr 18). Czy nie jest to jednak tylko pobożne pustosłowie mające uwznioślić nasze wyobrażenia o Mszy? Czytaj dalej
Czyściec
„Msza Święta sprawowana jest w intencji zmarłego Jana Kowalskiego w dziesiątą rocznicę śmierci” – tego rodzaju słowa często słyszymy na początku liturgii. Należałoby więc sądzić, że czyściec – bo do niego odwołuje się modlitwa za zmarłych – jest jedną z najlepiej poznanych i najsilniej oddziałujących na praktykę prawd wiary.
Dziwić może zatem opinia Zbigniewa Mikołejki, że wiara w czyściec „ani nie pobudza […] do dyskusji, ani nie nasyca nowymi treściami religijnych wierzeń i praktyk katolickiego ogółu. Nikt już nie atakuje jej tak gwałtownie, jak średniowieczni heretycy i reformatorzy XVI stulecia, nikt też jej specjalnie nie broni” ( Zdzisław Kijas, „Niebo, Czyściec, Piekło„). Nie jest to jednak opinia odosobniona, bo podobnego zdania jest, na przykład, Joseph Ratzinger („Raport o stanie wiary„). Czy więc ciągle jeszcze dajemy na mszę, by publicznie dowieść naszej pamięci o bliskich albo żeby mieć okazję do ich wspominania? Nie można wykluczyć, że oba motywy wchodzą tutaj w grę. Ale nie bez znaczenia mogą być też wpajane nam przez długie wieki wyobrażenia o czyśćcu jako „niedoskonałej” repliki piekła, tyle że niewiecznego, z którego można zmarłego wyrwać bądź „wykupić” dzięki modlitwie. Czytaj dalej